Yannick Bellon: Pokochałam to nieznane miasto

Ponad 600 tysięcy widzów obejrzało już — tylko w salce Muzeum Historycznego Warszawy — dziesięciominutowy film dokumentalny „Varsovie quand même”. Zrealizowała go w 1954 r. Francuzka, pani Yannick Bellon, niegdyś dokumentalistka, dziś reżyser filmów fabularnych (jej film „Żona Jeana” zdobył Srebrną Palmę na ubiegłorocznym festiwalu w San Sebastian). Film „Varsovie quand même” powstał z inspiracji „Filmu Polskiego” i przed 20 laty wyświetlany był na naszych ekranach pod tytułem „A jednak Warszawa”.

Sięgnijmy do wydanej w 1973 roku książki pod tytułem „Muzeum Historyczne Warszawy”.

„Od 1961 r. funkcjonuje na terenie muzeum — czytamy w tym pamiątkowym tomiku — kino oświatowe, które jest cennym uzupełnieniem ekspozycji i cieszy się wielkim powodzeniem. Wyświetla ono jedynie filmy dokumentalne o Warszawie, których mamy w tej chwili 26 (...) Największymi powodzeniem, szczególnie wśród cudzoziemców, cieszy się film produkcji francuskiej „Varsovie quand même”, pokazujący w niezwykle sugestywny sposób zniszczenie Warszawy przez hitlerowców w okresie wojny, a zwłaszcza po upadku Powstania Warszawskiego. Oprócz wersji oryginalnej jest ten film opracowany w wersji angielskiej, rosyjskiej, niemieckiej i polskiej.

Dzięki stałym umowom z biurami podróży — Orbisem, PTTK, Juventurem i Almaturem — prawie wszystkie wycieczki zagraniczne rozpoczynają zwiedzanie Warszawy od obejrzenia tego filmu w sali Muzeum. Wyświetla się go również wielu oficjalnym gościom, delegacjom rządowym i partyjnym...”.

Lista owych honorowych widzów jest rzeczywiście imponująca: przywódcy krajów socjalistycznych, prezydenci, premierzy, sekretarz generalny ONZ, dziesiątki ministrów, parlamentarzystów, działaczy państwowych z blisko stu krajów świata. Świadectwem nastroju, w jakim goście — i dostojni, i zwykli turyści — oglądają film, mogą być słowa wpisane do księgi pamiątkowej przez jednego z ministrów afrykańskich:

„Wizyta w tym muzeum, a przede wszystkim obejrzenie filmu „Varsovie quand même”, daje miarę niezłomnej odwagi narodu polskiego, który potrafił odbudować Warszawę i uwolnić się z ruin, pozostawionych przez barbarzyństwo nazistów. Film wyciska łzy z oczu. Chciałbym, aby ci, którzy przyjdą po nas, nigdy nie musieli oglądać takich spektakli — amen...”.

Łzy... widziałem je wielokrotnie, pracując przed laty jako przewodnik wycieczek. Francuska reżyserka, która nigdy przedtem w Polsce i w Warszawie nie była, dzięki niezwykłej wrażliwości, dzięki autentycznemu zaangażowaniu, z wielką prostotą zawarła w kilkunastu sekwencjach prawdę o mieście. Oczywiście, że jest to prawda niepełna. Nie miała wówczas do dyspozycji ani taśm o Powstaniu Warszawskim, ani o wyzwalaniu miasta w styczniu 1945 r., ani o najważniejszych etapach odbudowy. Dziś realizowany — ten film byłby inny. Ale przecież nie historycznej wiedzy poszukują przelotni goście, którzy w milczeniu oglądają „A jednak Warszawa”. Wychodzą potem na kolorowy Rynek Starego Miasta i rozumieją, po prostu rozumieją — cierpienie, ofiary i niewiarygodny trud ofiarowany Warszawie przez jej mieszkańców.

— Na początku lat pięćdziesiątych — mówi nam pani Yannick Bellon — pracowałam dla paryskiej firmy „Procinex" jako montażystka. „Procinex” był wówczas jedynym dystrybutorem filmów z krajów socjalistycznych. Opracowywaliśmy nie tylko filmy fabularne, także dokumentalne. Ja na przykład montowałam krótkie, dziesięciominutowe aktualności z Polski. Reprezentant „Filmu Polskiego” w Paryżu, dostarczał taśmy kronik filmowych, nagrywaliśmy do wybranych materiałów francuski komentarz, po czym taką polską kronikę „Film Polski” rozprowadzał najrozmaitszymi kanałami po Francji.

Któregoś dnia otrzymałam propozycję zrealizowania 10-minutowego filmu o Warszawie. Pozostawiono mi całkowitą swobodę w wyborze tematu i formy, byle by to był, oczywiście, film dokumentalny, a nie fikcja. Zaczęły napływać do Paryża kilometry taśm: kroniki wojenne, materiały zrealizowane przez Niemców, powojenne obrazy ruin i odbudowy. Pogrążyłam się w nich na długie tygodnie i stopniowo rósł ml przed oczami obraz Warszawy, obraz urzekający. Czytałam wszystko, co mogłam znaleźć o Polsce i Polakach, o Warszawie i jej mieszkańcach.

Praca nad wyborem ujęć była bardzo ciężka. Co parę dni na nowo zaczynałam redukcję wybranych fragmentów. To jest zawsze najtrudniejszy i najważniejszy etap pracy dokumentalisty: co zostawić, co usunąć, skoro wszystko jest ważne i interesujące. Zrozumiałam, że muszę pozostawić w filmie wyłącznic Obrazy najprostsze, z których każdy będzie miał rangę symbolu. Tak udało mi się powiązać dwie najważniejsze sprawy: obraz zniszczeń, martwoty, śmierci — i obraz odbudowy. Uderzenie kilofem w ścianę ruin, staje się aktem woli, jakby wydobywa z morza ruin obraz gotowych już, nowych domów. To był ten najważniejszy, pierwszy gest.

Miałam tylko minutę na sekwencję Warszawy odbudowującej się, więc spróbowałam ukazać nowe domy jakby rozkwitające z gruzów, powstające z niczego, z woli ludzi, z ich marzenia. Sekwencja montowana jest w rytmie progresywnym, narastającym, wywołującym u widzów emocję, podbudowaną muzyką — jakby serca otwierały się w takt pieśni o czymś wielkim...

Ten film stał się dla mnie czymś osobistym, intymnym. Pokochałam to nieznane miasto. Kiedy był gotów, trudno jakoś było mi się z nim rozstać.

Świadomość, że jeszcze dziś, po dwudziestu latach, „A jednak Warszawa” — żyje, egzystuje, jest nadal oglądana, jest dla mnie czymś niezwykłym. Kiedy spotykam Polaków, a ci — usłyszawszy moje nazwisko — mówią: »To pani zrobiła „Varsovie quand même"!« czuję się wzruszona. I zawsze wówczas przypominam, że nie ja jedna mam tu zasługi. Uważam, że główna wartość tego filmu, jego najpiękniejsza część — to komentarz Henri Magna na, zupełnie niezwykły, poruszający swą prostotą i poezją. Czyta go Maria Casares.

Teraz, po latach, kiedy odeszłam już do filmu fabularnego, wspominam lata pracy nad filmem dokumentalnym jak się wspomina młodość. Myślę, że dwu filmów nigdy nie przestanę kochać: mojego debiutu „Goëmons” — filmu o zbieraczach alg nad Atlantykiem — i „Varsovie quand même”...

Notował: OSKAR SOBAŃSKI