Pani i żebrak

DROGA LUIZA (Chère Louise). Reżyseria: Philippe de Broca. Wykonawcy: Jeanne Moreau, Julian Neguleseo i inni. Francja — Włochy, 1972.

Myślę, że taki film, mógł powstać tylko we Francji.

On żebrze na moście. Ona przechodzi, ogląda się z zainteresowaniem i nie krępując się, mówi:
— Niestety, mam tylko dwadzieścia franków.
— To ja pani wydam resztę — on na to. — Nie jestem żebrakiem. Tylko nie mogę znaleźć pracy, ale jak znajdę, wszystko zwrócę.

W sytuacji „pani” i ,nędzarza” zawiera się cała francuskość tego filmu, przez francuskość rozumiem w tym przypadku paradoksalność.

Chłopak nie jest nędzarzem, to tylko chwilowa rola, przejęta z... kina. Pracy nie stracił, ale sam przed nią uciekł. Poszedł do kina. Pod plakatem „Złodziei rowerów” De Siki stały rowery. Ukradł, a właściwie pożyczył. Ale nikt go nie gonił.

I ta pani również nie jest typową wdową, mimo że obnosi się wyniośle. Jeanne Moreau ma z natury wyniosłą minę — ale wewnątrz szaleństwo. Niby dlaczego nie miałaby poprosić tego chłopca do siebie do domu, nawet na noc?

Dlaczego nie miałby zamieszkać u niej, skoro nie ma mieszkania?

A dlaczego miałaby protestować, kiedy przedstawi jej dziewczynę?

I po co robić tragedie, kiedy sobie odejdzie?

Luiza Jeanne Moreau to dystyngowana, inteligentna pani o grzecznym uśmiechu, w miarę wesoła, w miarę spokojna. Zycie higieniczne, wypracowane przez lata maniery. Ta, która decyduje się na romans z dzikusem, zdobywa się na taki eksperyment moralny, powinna wyglądać inaczej!

Film de Baroki — począwszy od sceny z rowerem — wydaje się igraniem konwencjami, pastiszem rozmaitych stylów filmowych. Jest tu jednak coś więcej niż tylko pastisz. To igranie z naszymi przyzwyczajeniami. De Broca układa sytuacje tak, że już dalej wiemy, jak będzie, tymczasem — dzieje się zupełnie inaczej.

Chłopak odwiedza Luizę w szkole. Jest głupi i niedelikatny; nie dość że w ogóle przychodzi — całuje ją przy ludziach. Luiza nie odpycha go, to by jeszcze pogorszyło sytuację. Robi mu wymówki, ale tonem tak obojętnym, jakby mówiła o pogodzie. Będzie skandal w szkole? Będzie „umrzeć z miłości”? Nie, nikogo to nie obchodzi. Poza przyjaciółką, ale ta jest tylko zazdrosna.

Na zebraniu rady pedagogicznej Luiza siedzi w kapeluszu ze sztucznymi owocami — to oczywiście prezent od niego, w najgorszym guście. Patrzą na nią. Szmery. Śmiechy. Luiza sama się śmieje, ostentacyjnie rozdaje śmiech.

Wielkim urokiem filmu jest przetrzymywanie takich sytuacji, jakie na ogół urywa się wcześniej — jako „znaczące”. Znacząca sytuacja posuwa naprzód „dramat”. Ale u de Broki nie ma sztucznej dramatyzacji.

Oto scena samobójstwa. Co za materiał dla aktorki! Moreau z właściwą sobie pedanterią uszczelnia drzwi i okna plastrem, otwiera piec, odkręca gaz na cały regulator, siada na wprost Patrzy. Oddycha. Pokasłuje. Ale ujęcie tu się nie kończy.

I co za subtelny komizm: już wiadomo, że Luiza nie nadaje się na samobójczynię. Wiemy o tym, zanim jeszcze rzuci się do okna, zanim wybije szybę. Po prostu ona sama podobnie jak widz dostrzegła śmieszność sytuacji, i brzydotę — potem. Nie, ona nie zrobi ze swego życia kiczu.

Inteligentnie potraktować swój los.

Przyglądać się sobie. Pozwolić się nawet oszukiwać. Nawet zgodzić się przed jakąś dziwką udawać matkę chłopaka, jeżeli to będzie potrzebne.

Francuskość de Broki polega jeszcze na tym, że obrazy filmu mają swoisty „zmysł moralny”. Kryje się za nimi pewna nauka.

I zawsze da się rzecz sprowadzić do lafontainowskiej bajki. O czym jest ta bajka?

Prostaczek wyedukował się, zdobył doświadczenie miłosne, nauczył się poprawnie pisać i poszedł szukać szczęścia gdzie indziej. Nawet trudno powiedzieć, za czym gonił, przecież nie tylko za samą forsą.

Ta bajka ma dwa morały.

Jeden taki: zmienia się role, zmienia się uniformy, można być żebrakiem, a zaraz potem panem, póki się jest młodym i ładnym. Ale starość człowieka ogranicza, wkłada jeden uniform. I Luiza nie uniknie tragiczności ani śmieszności. Tym się zwykle kończy żerowanie na cudzej młodości. Młody wychodzi cało, starzejąca się kobieta zostaje sama, na scenie, wydana na pośmiewisko tłumu. W filmie tak jest, dosłownie — kurtyna objazdowego teatru odsłania przypadkowo wulgarną awanturę Luizy z domniemanym „synem”. Zaplątany w losy Luizy, świetnie przeprowadzony wątek Fausta stanowi komentarz do jej losu. Faustem jest starzejąca się kobieta. A chłopiec jest w roli Małgorzaty, jego miłość zdobywa się klejnotami.

To morał bardzo banalny, ale nie na tym koniec. Jeszcze Jeanne Moreau, jakby od siebie, wnosi do filmu inny sens, nie tragiczny. Powiedziałbym: bohaterski, jeśli można mówić serio o bohaterstwie wdowy, która zafundowała sobie chłopca.

Otóż ona każdą sytuację przyjmuje naturalnie. I ta naturalność, wynikająca z inteligencji, ratuje ją.

TADEUSZ SOBOLEWSKI