Barykady w domu starców

SŁODKI DOM (Home, Sweet Home). Reżyseria: Benoit Lamy. Wykonawcy: Marcel Josz, Jacques Ferrin, Ann Petersen, Cłaude Jade i inni. Belgia — Francja, 1973.

W znakomicie zrealizowanym belgijskim filmie Benoit Lamy’ego „Słodki dom” jest scena, która u przeciętnego polskiego odbiorcy wywołać może tzw. uczucia mieszane. Oto gromada staruszek i starców na znak protestu przeciwko bezdusznemu złośliwemu regulaminowi, panującemu w ich macierzystym domu rencisty, udaje się, wbrew przepisom, na wieczorną eskapadę do miasta. Po kolacji zjedzonej w restauracji — starsi państwo nawiedzają wielki dom towarowy. Przypuszczamy, że ograniczą się oni do obejrzenia kuszących przedmiotów, piętrzących się na stoiskach, bądź też dokonają jakichś drobnych zakupów. Jesteśmy jednak w błędzie: raz po raz starsza (a więc czcigodna) ręka sposobi się do pochwycenia jakiegoś gustownego drobiazgu, który następnie zostaje ukryty w podniszczonej torebce szanownej babuni czy kieszeni paltota dziadunia. Na otwarty zakup decyduje się tylko jeden sparaliżowany starszy pan.

Cóż to za przykry zgrzyt w tej przejmującej opowieści o maltretowanych pensjonariuszach brukselskiego domu starców. Czemuż Benoit Lamy utrudnia nam pełną solidaryzację z ofiarami ucisku despotycznej pani dyrektorki? Splamieni grzechem kradzieży starcy jakby teraz mniej zasługiwali na nasze współczucie.

Ale też bardzo możliwe, że swoim zuchwałym gestem starsi państwo ze „Słodkiego domu” pragnęli nam to ewentualne współczucie wyperswadować. Nie chcą być wcale uczciwi skoro uważają, że społeczeństwo budujące swój aktualny dobrobyt na ich wieloletniej harówce, wcale nie jest wobec nich uczciwe. Oni nie kradną — oni sięgają po to, co w ich głębokim przekonaniu im się należy. Przykry zatem incydent, naruszający reguły gry (ofiara powinna być nieskazitelna, by tym bardziej bezsporna wydawać się mogła czyniona jej niesprawiedliwość) nie jest ja kimś „niedopatrzeniem” ze strony twórców filmu — ale momentem kluczowym; starsi państwo nie ubiegają się bowiem o zrozumienie czy litość — ale ruszają do walki.

Starcy jako bohaterowie rewolucyjnego filmu? Czy to do wiary? Ależ tak, właśnie w taki sposób, zgodny z intencjami reżysera, odbierano „Słodki dom” na Zachodzie. Posłuchajmy, co pisze na ten temat jeden z najzdolniejszych młodych krytyków francuskich, Guy Hennebelle („Ecran 75”): „...Benoit Lamy przekracza niepostrzeżenie granice kina postępowego, wprowadzając dyskretnie do swej opowieści, tak po mistrzowsku rozwijanej, elementy rewolucyjne, które z wolna układają się w metaforyczny obraz rewolucji powszechnej. Tak jak bunt marynarzy w „Pancerniku Potiomkinie” zaczął się od mało istotnego incydentu (dystrybucja zepsutego mięsa), tak samo tutaj, burza zrywa się w głowach obsypanych siwizną z powodu banalnej historii z deserem...”.

Hm. Wymienienie jednym tchem „Pancernika Potiomkina” i „Słodkiego domu” przyszłoby nam zapewne z niejakim trudem. Żeby nie wiem z jak wielkim szacunkiem odnosić się do buntowniczych nastrojów mieszkańców azylu dla starców — to jednak nie sposób nie zauważyć, że ani ich ewentualne sukcesy ani też bardzo prawdopodobne porażki nie będą w stanie zmienić ich zasadniczej sytuacji: ludzi, których nieubłagane prawa biologii wyeliminowały z bieżącego nurtu życia. Wszystkie zmiany mogą dotyczyć szczegółów, a nie zasady: można uelastycznić regulamin, podnieść poziom kuchni, zadbać o przyjemniejszą atmosferę. Jednakże nawet to nieokreślone „nowe społeczeństwo”, które miałoby przejąć sztafetę po pokonanym „społeczeństwie konsumpcyjnym”, odeśle zrewolucjonizowanych starców do tego samego domu rencisty. Tak więc rewolucyjne uniesienia Hennbelle’a wydają mi się w tym przypadku mało umotywowane.

Czy oznacza to, że „Słodki dom” jest filmem bezsensownym? Ależ nie, udowadnia on moim zdaniem prawdę wielkiej wagi. Właśnie owe „drobiazgi”, o które starsi państwo wypowiadają wojnę swym zwierzchnikom i które udaje im się zmienić, mają znaczenie olbrzymie; w ich konkretnej sytuacji znacznie większe niż „powszechna rewolucja”, „obalenie konsumpcyjnego społeczeństwa” i tym podobne sprawy, za duże — by mogły dotyczyć ludzi wycofujących się z aktywnego życia. Brzmi to zaiste absurdalnie: wznosić barykady (dosłownie!), aby móc wypić piwo po dziesiątej wieczór, urządzić sobie jakiś wieczorek, przemeblować pokój, pospać dłużej. Ależ tak! Dopiero w tym momencie porównanie z „Pancernikiem Potiomkinem” nabiera cokolwiek sensu; tam sprawa kuchenna nie jest błahym pretekstem, lecz rzeczą istotną: częstowanie ludzi zepsutym mięsem jest świadectwem pogardy. Bunt wybucha przeciwko konkretnemu aktowi, pogardy — potem staje się sprawą powszechną. Banalne, śmieszne incydenty z deserami, odwiedzinami w pokojach, prywatnymi listami odczytywanymi na głos sytuują się na tym samym planie; starsi ludzie walczą nie o większe racje żywnościowe ani o pieniądze — lecz walczą z pogardą. Obiektem ich tęsknot jest nie wolność w ogóle, ale klimat wolności, tak nieodłącznie związany z klimatem szacunku dla człowieka. I jeśli na tych barykadach pada jedna ze staruszek — to składa swe życie w ofierze (jeśli już zdecydujemy się na tak górnolotne sformułowanie) nie dlatego, żeby były lepsze desery, ale żeby odchodzić ze świata w przeświadczeniu, że się tym odejściem wyrządza mu pewną krzywdę.

KONRAD EBERHARDT