Smutny koniec „Oskara"

Akademia Filmowa Nauk i Sztuk w Hollywood jest instytucją elitarną. Członkowie jej rekrutują się spośród najlepszych pracowników artystycznych i technicznych kinematografii, przy czym obowiązującą zasadą jest zaproszenie do Akademii, które traktować trzeba jako specjalne wyróżnienie.

Prezesem Akademii od dłuższego czasu był zasłużony aktor Jean Hersholt, znany ze swych postępowych przekonań. Akademia, jak wszystkie instytucje tego rodzaju, nie odznacza się zbytnią aktywnością i tylko raz do roku daje znać o swym istnieniu, udzielając nagród za najlepsze osiągnięcia w dziedzinie sztuki filmowej. Nagrody te przyznawane od lat 20, nazywają się w potocznym języku „Oskarami". Dla przemysłu filmowego, a w szczególności dla wielkich wytwórni i biur wynajmu, zdobycie „Oskara" ma duże znaczenie handlowe, nagrodzone bowiem filmy są odpowiednio reklamowane i publiczność uczęszcza na nie tłumniej, niż na inne przeboje.

SKANDAL W DNIU PEŁNOLETNOŚCI


Zdawać by się mogło, że zarówno Akademia, jak i „Oskary" — to jeszcze jedno kółeczko w precyzyjnym mechanizmie handlowej maszyny Hollywood. Przez wiele lat praktyka potwierdzała tę tezę, producenci subsydiowali Akademię, a Akademia odwdzięczała im się, udzielając nagród. Dopiero w tym roku, z okazji 21 z kolei premiowania, wybuchł w Hollywood mały skandal, który przeobraził się w wielką i zasadniczą kompromitację „artystycznych" ambicyj amerykańskiej kinematografii. Wśród 1450 członków Akademii, którzy w głosowaniu decydują o nagrodach, znalazło się wielu uczciwych i postępowych twórców filmowych. Ludzie ci nie chcieli solidaryzować się z handlową linią polityki Akademii i zapragnęli, co w świecie filmu jest karygodne, wyrazić swą osobistą i niezależną opinię. Innymi słowy dali „Oskary" tym filmom, które im się podobały, nie zważając na to, czy wielcy producenci i ich dysponenci, z Wall Street, będą zadowoleni z tego właśnie wyboru laureatów. Ten bunt realizatorów filmowych, wyrażający się w przyznaniu nagrody za najlepszy film w roku — brytyjskiemu filmowi „Hamlet", nie poszedł w smak amerykańskim producentom. Po raz pierwszy w kronikach Akademii Filmowej zagraniczny obraz otrzymał najwyższe odznaczenie. Dodajmy jeszcze, że Sir Laurence Olivier dostał „Oskara" za najlepszą kreację męską i jeszcze jednego „Oskara" za dekoracje i kostiumy.

Jeśli się weźmie pod uwagę, że na odcinku filmowym kapitał amerykański i brytyjski prowadzą żywą walkę konkurencyjną, to jasna jest rzeczą, ze dywersja hollywoodzkich akademików musiała być poczytana za „grzech śmiertelny" przez ich chlebodawców.

BUSINESS TO NIE SZTUKA


I wtedy wybuchła bomba. Najpierw trzy mniejsze filmy — „Columbia", „Republic" i „Universal" wycofały swoje subsydia, a po pewnym czasie tę samą decyzję powzięły wytwórnie należące do tzw. „wielkiej piątki", tzn. „Metro", „Paramount", „Warner Brothers", „Twentieth Century Fox" i „R. K. O. Radio". — Ustępujący Prezes Akademii Hersholt oświadczył w oficjalnym przemówieniu, że wytwórnie filmowe dlatego zamykają swoje sakiewki, bo nie chcą w swojej działalności handlowej być krępowane względami artystycznej doskonałości filmów. Mało tego. Wielkie wytwórnie stwierdzają oficjalnie, że produkcja filmu trwałaby znacznie krócej (czytaj byłaby znacznie tańsza), gdyby aktorzy, realizatorzy, pisarze i technicy nie myśleli o zdobyciu artystycznych laurów. Trudno sobie wyobrazić bardziej szczerą i otwartą obronę handlowego stosunku do twórczości filmowej. Ale to jeszcze nie wszystko. „Wielka Piątka" wycofując finansowe poparcie dla Akademii w oficjalnym komunikacie obwieściła urbi et orbi, że dla wielkich producentów jest rzeczą niewygodną i krępującą dawać dotacje na działalność artystyczna i kulturalną. Słownie i dosłownie — nie możemy być oskarżani o subsydiowanie artystycznego i kulturalnego forum.

Jakże w takim świetle wyglądają szumne deklamacje Hollywood o artystycznej misji amerykańskiej kinematografii? Jakże trudno mówić w ogóle w tych warunkach o sztuce filmowej. Producenci stawiają sprawę bardzo wyraźnie: nie zawracajcie nam głowy artystycznymi nagrodami — nie chcemy się o nie ubiegać — tak jak nie chcą ich zdobywać fabrykanci pasty do butów.

WARNER KONTRA HUSTON


Ponoć wodzem duchowym „Wielkiej Piątki" w tym rewolucyjnym posunięciu zrzucenia przyłbicy byt szef firmy Warner Brothers", Mr. Jack Warner. Tak się dziwnie złożyło, że dwa filmy „Skarb Sierra Madre" I „Jonny Belinda" wytwórni pana Warnera — zdobyły „Oskary", ale nie była to okoliczność przyjemna dla szefa przedsiębiorstwa. Pan Warner bowiem odnosił się niechętnie zarówno do scenariusza, jak i realizacji „Skarbu Sierra Madre", względnie, jak na amerykańskie filmy uczciwego i interesującego obrazu. Już po skończeniu filmu przez dłuższy okres czasu wstrzymywano wyświetlanie go na ekranach, a jako „nagrodę" za swe dzieło reżyser Huston otrzymał wymówienie kontraktu. Otóż ten sam reżyser uzyskał „Oskara" jako najlepszy spośród swych kolegów. A ojciec jego, grający w tym samym filmie — Walter Huston, również został odznaczony. Podobnie przedstawiała się sprawa z filmem z życia rybaków „Johny Belinda", który został nakręcony mimo niezadowolenia p. Warnera. I tu jak w poprzednio cytowanym przypadku, reżyser Negulesco stracił natychmiast posadę po ukończeniu obrazu. Akademia na przekór artystycznym opiniom producenta uznała „Jonny Belinda" za obraz wartościowy, a bohaterka jego — Jane Wyman, również zdobyła „Oskara". Nagradzając te filmy akademicy zamanifestowali lekceważenie dla smaku artystycznego p. Warnera.

W rezultacie Akademia skazana została na szukanie filantropa, który by umożliwił jej dalsze istnienie. Do tej pory nie wiadomo, czy dobroczyńca taki już się znalazł i jakie postawili warunki. Być może — skończą się w ogóle niebezpieczne tradycje glosowania na najlepsze filmy i członkowie Akademii pójdą na emeryturę.

Wielki hałas amerykańskiej prasy i reklamy wokół „Oskarów" przycichnie. Eksperyment anno domini 1949 udowodnił, że w Hollywood nie ma miejsca na szlachetną emulację artystów — twórców filmowych. Ważna jest tylko kasa, ważny jest tylko business. Oto smutny koniec bezdomnej sierotki „Oskara", który był ongiś „Wielkim Oskarem".

JERZY TOEPLITZ