Jak kupować

Dlaczego dość długo czekamy na niektóre filmy? Czyżby „Koziorożec” był tańszy niż „Duch roju”? Czy będzie mniej premier? Czytelnicy stale pytają o rozmaite sprawy dotyczące rozpowszechniania. Dziś wracamy do tego, co je w dużej mierze warunkuje: do importu filmów.

Eksportuje polskie filmy za granicę i sprowadza filmy do wyświetlania w kinach Przedsiębiorstwo Eksportu i Importu Filmów „Film Polski” instytucja podległa formalnie dwom resortom. Ministerstwo Handlu Zagranicznego sprawuje nad nim nadzór w zakresie obrotu towarowego, ustala zasady dokonywania transakcji i określa miejsce handlu zagranicznego filmami (a także usługami dla obcych producentów) w całokształcie naszego importu i eksportu. Natomiast Ministerstwo Kultury i Sztuki kieruje od strony merytorycznej działalnością przedsiębiorstwa i wyznacza mu bieżące cele do realizacji; zakupy zleca Zjednoczenie Rozpowszechniania Filmów.

W skali naszego handlu zagranicznego „Film Polski” jest przedsiębiorstwem niewielkim; jego obroty mierzone w dziesiątkach i setkach tysięcy złotych dewizowych są promila obrotów, takich gigantów jak „Varimex”, „Metalexport” i inne. Niemniej efekty działalności „Filmu Polskiego" są znaczące: sprowadzone z zagranicy filmy przynoszą w kinowej eksploatacji dziesiątki i setki milionów złotych. Wpływy te w nowym systemie finansowym stanowić będą podstawę gospodarczą istnienia całej kinematografii. Dopłaty z budżetu państwa, przeznaczone na wyrównanie koniecznego deficytu, mają i muszą być tylko dopełnieniem.

Przyjrzyjmy się bliżej działaniu przedsiębiorstwa.

Ramy tego działania zakreśla ogólna polityka kulturalna w dziedzinie filmu, szczegółowe wytyczne w polityce zakupów, limity finansowe (to jest ilość dewiz, jaka może być w każdym roku wydatkowana na import filmów), a w końcu ogólna sytuacja na światowym rynku filmowym. Ostatnie lata przyniosły wiele zmian w sytuacji, niestety z reguły ograniczających swobodę manewru.

Rynek filmowy jest w ogóle rynkiem specyficznym. Panuje na nim dyktat monopolistów. Przede wszystkim film jest towarem unikalnym. Jeżeli kupujemy maszyny czy żywność, zawsze możemy rozejrzeć się wśród paru konkurencyjnych dostawców, często z paru krajów. Tu inaczej: kontrahent jest jeden i jeśli się uprze przy zbyt wysokiej cenie - możemy najwyżej zrezygnować z zakupu.

Ceny filmów w handlu zagranicznym zwyżkują. Składa się na to wiele czynników, przede wszystkim powszechny wzrost kosztów produkcji. Trwająca na całym świecie walka o widza doprowadziła do takiego podniesienia nakładów na produkcję szczególnie kasowych i poszukiwanych filmów, że musiało się to odbić - mimo morderczej konkurencji - na wzroście przeciętnych opłat licencyjnych. Dochodzi do tego nieustanna dewaluacja dolara, co powoduje że dolarowy limit na zakupy staje się w odniesieniu do wielu krajów coraz bardziej skąpy.

Przez całe lata na repertuar naszych kin składało się od 25 do 30 filmów polskich oraz około 180 filmów importowanych - po połowie - z krajów socjalistycznych i z wszystkich innych. Warunki zakupu w tych dwu strefach geograficznych są całkiem inne.

Wymianę filmów między krajami socjalistycznymi regulują protokoły dwustronne, w których skrupulatnie przestrzegana jest zasada wzajemności. Dlatego średnia liczba filmów kupowanych w każdym kraju w ciągu wielu lat jest bardzo zbliżona. Często trzeba obniżyć nieco granicę wymagań i wziąć film mniej udany, aby dotrzymać zobowiązań. Ale i tu działają ograniczenia, jak w całym handlu zagranicznym. Gdyby nagle kinematografia węgierska czy rumuńska na przykład wyprodukowała kilkanaście arcydzieł, i tak nie można by ich było kupić kosztem dowolnego obcięcia zakupów powiedzmy w Czechosłowacji czy Bułgarii. Musi być na to zgoda dwóch ministerstw. Można by tu na pewno niejedno uczynić dla uelastycznienia metod działania, ale margines ulepszeń jest bardzo niewielki. Z biegiem lat technika wymiany filmowej między naszymi krajami nabrała takiej rutyny, że trudno wprowadzać zmiany daleko idące.

Do warunków rynku kapitalistycznego trzeba się jednak nieustannie dostosowywać na nowo, potrafią bowiem zmieniać się z roku na rok. I tutaj warto podkreślić fakt mało znany szerokiemu ogółowi: mimo nieustannego wzrostu cen, przy nie zmienionym od lat limicie dewizowym mamy na ekranach stale tę samą liczbę filmów. A raczej mieliśmy do ubiegłego roku. W tym bowiem kupiliśmy mniej, z różnych powodów zresztą. Także import filmów został ograniczony w związku z trudną sytuacją płatniczą. W pierwszym półroczu 1978 r. kupiono zaledwie 20 filmów, podczas gdy należało kupić ponad 40. Sytuacja znacznie poprawiła się w drugim półroczu i rok 1978 zamknie się importem 80-82 filmów, a więc niewiele mniej niż planowano. Ale w kinach tę sytuację już odczuwamy.

Utrzymywanie poziomu importu filmów mimo wzrostu cen jest możliwe dzięki stałemu szukaniu dróg jego potaniania. Koszt dewizowy sprowadzanego filmu składa się z dwu elementów: opłaty za licencję na wyświetlanie, czyli prawo komercyjnej eksploatacji przez czas ograniczony (zwykle 5 lat) oraz opłat za dostarczenie tak zwanych materiałów wyjściowych, z których na miejscu robimy kopie do wyświetlania w kinach. Czasami bardziej opłacalne okazuje się kupienie gotowych kopii, o ile nie przewiduje się szerokiej eksploatacji.

Opłaty za licencje są bardzo zróżnicowane. Najtaniej płacimy za prawo wyświetlania filmów w kinach studyjnych i dyskusyjnych klubach filmowych. Przyjmijmy tę kwotę za 1; dokładne sumy opłat licencyjnych są tajemnicą handlową przedsiębiorstwa. Więcej trzeba zapłacić za licencję na wyświetlanie filmów w tzw. wąskim rozpowszechnianiu, co w naszym przypadku dotyczy z reguły filmów trudniejszych, eksploatowanych w tej samej sieci studyjno-klubowej oraz w kilkudziesięciu kinach miejskich, które znajdują dla takich filmów widownię. Proporcjonalnie koszt tej licencji jest już od 2 do 3 razy wyższy. Najbardziej zróżnicowane są opłaty za licencje filmów przeznaczonych do szerokiego rozpowszechniania: od 5 do 15, a czasem nawet 40 razy więcej, w przypadku najgłośniejszych i najbardziej kasowych przebojów ekranu.

Koszty związane z wprowadzeniem filmu na ekrany są mniej zróżnicowane. Zwykle w przypadku eksploatowania filmu w liczbie kopii nie przewyższającej pięciu, bardziej opłaca się kupić kopie gotowe. Przy większej liczbie kopii należy materiały wyjściowe kupić lub zdobyć je bezpłatnie. To jest możliwe i „Film Polski" szeroko z tych możliwości korzysta. Na przykład wtedy, gdy wspólnie z Czechami czy Węgrami decydujemy się kupić dwa te same filmy. Wówczas każdy partner kupuje materiały wyjściowe do jednego filmu, robi kopie i wymienia niepotrzebne już materiały. Czasem dystrybutor udostępnia je bezpłatnie, bo dysponuje właśnie kontmegatywem i resztą potrzebnych materiałów, bierze natomiast wtedy nieco więcej za licencję. Czasem trzeba poczekać na okazję albo w ogóle poczekać, aż cena filmu spadnie. Generalnie rzecz biorąc - koszty gotowych kopii lub materiałów wyjściowych poważnie podnoszą ogólny koszt importu filmu, zwłaszcza w przypadku tych, które zamierzamy wyświetlać w ograniczonym zakresie. Bo choć licencja na nie jest tania, zakup kopii czy materiałów do ich produkcji podnosi często dwu- i trzykrotnie koszt ogólny.

Również z niezmierną ostrożnością trzeba podejmować decyzje o zakupie filmów drogich i bardzo drogich. Kupno filmów takich jak „Szczęki" czy „Gwiezdne wojny" oznacza rezygnację z zakupu około 10 filmów dla klubów i kin studyjnych lub 3 wybitnych czasem filmów przeznaczonych do węższego rozpowszechniania. Oczywiście pod względem kasowym taka decyzja jest zwykle ze wszech miar korzystna, albowiem „Szczęki" przyniosły około 50 razy większe wpływy. Ale w przypadku porażki straty będą bardzo bolesne, zarówno dla kasy, jak i dla kultury filmowej.

Sytuacja w dziedzinie repertuaru klubowego jest trudna nie tylko ze względu na sytuację finansową. Ceny tych filmów rosną w imporcie najszybciej. Jeszcze przed 10 laty mieliśmy możność wyświetlania ich za grosze, koszt licencji nie przekraczał kilkuset dolarów. Jednakże dziś takie zakupy są niemożliwe. Ceny wzrosły także z powodu utraty przez „Film Polski" monopolu na import filmów. Odkąd „Poltel" zaczął kupować filmy dla telewizji, powstał element nie zamierzonej zwykle konkurencji, który natychmiast wykorzystali dystrybutorzy. Dziś uzyskują wyższe sumy za wypożyczenie kopii na jednorazowy pokaz w telewizji, niż niegdyś dostawali za pięcioletnią licencję na wyświetlanie filmów w klubach i DKF. Poza tym wiele filmów, które Zjednoczenie Rozpowszechniania Filmów chciałoby kupić dla ruchu klubowego i studyjnego, pochodzi z krajów Trzeciego Świata. Handlowanie z dystrybutorami egzotycznymi nie jest najłatwiejsze. Sama korespondencja zabiera kilkakrotnie więcej czasu, zdobycie materiałów wyjściowych przeciąga się na lata, nawet jeśli uzgodniona zostanie szybko opłata za licencję.

W 1975 r. kosztem porównywalnym do kosztu wprowadzenia na ekrany dwu superszlaęierów, wprowadzono do repertuaru kin studyjnych i DKF dziesięć następujących filmów ze strefy dolarowej: „Biała mafia" i „Chleb i czekolada" (Włochy), „Ten drogi Wiktor" i „Lancelot" (Francja), „Derwisz i śmierć", „Lot martwego ptaka" i „Ballada o dobrych ludziach" (Jugosławia), „Emigranci" (Szwecja), „Duch roju" (Hiszpania), „Bransoletka z brązu" (Senegal). Po roku eksploatacji filmy te (36 kopii) obejrzało niespełna 300 tys. widzów, z czego 70 tys. „Białą mafię", która do repertuaru klubowego trafiła chyba przez pomyłkę. Średnia frekwencja na pozostałych wynosi około 25 tys. widzów. Jedynie „Emigranci", „Duch roju" i „Lancelot" nie wywołują w tym zestawie żadnych wątpliwości. Zrezygnowano z co najmniej 2 milionów widzów w kinach i kilkunastu co najmniej milionów złotych wpływów, aby dziesięciokrotnie mniejszej liczbie widzów dostarczyć duchową strawę bynajmniej nie pierwszej jakości.

Polityka repertuarowa wobec ruchu studyjnego i klubowego wymaga więc zasadniczej dyskusji tak samo jak całokształt spraw związanych z rozpowszechnianiem filmów.

W świetle sytuacji na rynku międzynarodowym dyskusja ta staje się paląco potrzebna. Ale to jest już oczywiście temat na inny artykuł.

Oskar Sobański