Ostatni walc

Zaraz po canneńskiej premierze rozgorzał spór: nowa formuła filmu o młodzieżowej muzyce czy służebna jej forma podawcza? Rzecz w tym, iż Martin Scorsese z całą świadomością ograniczył się do dokumentalnej rejestracji kolejnego wydarzenia w rodzaju Woodstocku i Altamont, pożegnalnego koncertu grupy „The Band”, całej karty w dziejach muzyki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Niczym Woodstock - ostatni występ zespołu Robbie Robertsona stał się spektakularną manifestacją pokolenia muzyków i ich wielotysięcznej rzeszy entuzjastów. W ogromnej sali Winterland w San Francisco, ozdobionej kandelabrami z rekwizytorni Twentieth Century Fox i dekoracjami z „Traviaty” zebrali się niemal w komplecie soliści muzyki rockowej, od Boba Dylana poczynając, poprzez Neil Diamonda, Paula Butterfielda, Joni Mitchell i Ringo Stara, na Van Morrisonie i Emmylou Harris kończąc.

Nie był to zwykły występ: najpierw wydano pożegnalną wieczerzę dla pięciu tysięcy gości i widzów, potem przez dziewięć godzin, wśród niekończących się bisów i owacji trwała rewia gwiazd. Pokolenie muzyków, które grało razem, to znów się rozstawało, konkurowało ze sobą, lecz zawsze czuło wielką duchową wspólnotę. Miało toż głębokie przeświadczenie o społecznym rezonansie swej działalności. Tym razem nie było jednak akcentów i wystąpień politycznych, jak na estradzie w Woodstock. Przeplatano muzyczne produkcje recytacjami klasycznych tekstów literackich, z „Opowieściami Kanterberyjskimi" na czele; obok grup gitarowych grały zespoły kameralne i symfoniczne, a całość stylizowana była na benefis w wielkim operowym stylu. Dlaczego to wydarzenie muzyczne zainteresowało Martina Scorsese, twórcę „Taksówkarza”?

Niewystarczającym wyjaśnieniem wydaje się znużenie wielką hollywoodzką produkcją „New York, New York” (notabene filmu o powojennej epoce i ówczesnej formacji muzycznej symfonizujących ,,big bandów”) i wcześniejsze doświadczenia Scorsese. który montował najgłośniejsze dokumenty muzyczne ostatniego dziesięciolecia: „Woodstock” Wadleigha, „Medecine Ball Caravan” Reichenbacha, „Elvis on tour” Adidge'a i Abla. Bowiem „Ostatni walc”, będąc z jednej strony zapisem „na gorąco” samego występu (zresztą doskonale przygotowanego z pomocą 8 wybitnych profesjonalnych operatorów, m.in. Laszlo Kovacsa, Vilmosa Zsigmonda, Davida Myersa i Michaela Watkinsa), z drugiej - wkracza jawnie w filozofię i program tej muzyki. Scorsese przeprowadza serię wywiadem z solistami grupy „The Band”; opowiadają oni w swoim życiu i karierze, aspiracjach i obranej drodze. Efekt - to „wejście w środek” młodzieżowej muzyki.

Materiał muzyczny „Ostatniego walca” rzeczywiście mówi sam za siebie. Od murzyńskich bluesów i klasycznych przebojów „country”, poprzez trawestację rockowych tematów ery Presleya, Plattersow i Fatsa Domino, po awangardowe brzmieniowo kompozycje własne, ze znakomitym „Stagefright”, „Shape I'm In" czy „Life Is a Carnaval”. Stop tradycji i nowoczesności, wchłonięcie najróżnorodniejszych źródeł amerykańskiej muzyki, w tym przypadku niekwestionowanego języka esperanto tamtejszego społeczeństwa.

Co ta muzyka wyraża, co manifestuje zespół „The Band”? Odpowiedź nie jest łatwa, chociaż członkowie grupy mówią na ten temat sporo. Opowiadają raz jeszcze o filozofii „życia w drodze” nieprzywiązywania się do materialnych dóbr, o ciekawości samego życia i spotykanych na szlaku ludzi. Sądę, że to tylko połowa prawdy: drugą przynosi ich muzyka, ekscytująca, poszukująca wzniosłości.Dekoracje z Verdiego, migoczące kandelabry, smyczki i Chaucer, jednocześnie wspólna wieczerza dla tysięcy współbraci w muzyce, rockowy obrządek i totalne uniesienie - to wcale nie tak przypadkowa zbitka kulturowych wartości i atrybutów. Poprzez manifestację w Winterland raz jeszcze przebijało wołanie pokolenia młodych Amerykanów o wartości i idee, zdolne wypełnić ich wewnętrzną egzystencję, niezależne, by nie rzec opozycyjne wobec obiegowego wzorca „american dream”, budowane na pokoleniowej wspólnocie subkultury, nie tylko i chyba nie przede wszystkim muzycznej. Martin Scorsese zdawał się być świadom szansy uchwycenia tego fenomenu pokoleniowej manifestacji, swoistej aury i rytuału - drogą uważnego obserwowania i rejestracji, a nie ingerowania czy inscenizowania wypadków. To, co zapisał na tysiącach metrów taśmy i zmontował w niespełna dwugodzinny film, wykracza poza dokument, pozwalający także nieobecnym w Winterland zasmakować niepowtarzalnej atmosfery pożegnalnego wieczoru.

Przypadek „Ostatniego walca” okazuje się zresztą ogromnie symptomatyczny dla narastającego z lawinową siłą w kinie zachodnim zjawiska, które coraz częściej, i nie tylko z komercyjnym powodzeniem zamienia się w „wehikuł muzyczny’'. Sygnałem skłaniającym do nielekceważenia owej fali filmów z muzyką młodzieżową są zaangażowani w produkcje reżyserzy: Sidney Luinet, Miloš Forman, Martin Scorsese. Po wtóre - krąg muzycznych inspiracji wywodzi się od Boba Dylana (nakręcił on własny, czterogodzinny film „Renaldo i Clara”), Beatlesów i Abby, więc od fenomenów, które wywarły największy wpływ na kulturę muzyczną młodych i ich styl w ostatnim piętnastoleciu.

Kulturę współczesną kształtują w ogromnej mierze zjawiska spontanicznie wyrastające z podglebia środowiskowego i pokoleniowych fascynacji. Lekceważenie tych zjawisk może doprowadzić do wyłączenia się z ważnych procesów społecznych. Już Edgar Morin pisał o konieczności przyjęcia innej perspektywy wobec tych zjawisk - uczestnika, nawet współtwórcy. „Trzeba mieć w sobie coś wspólnego z tłumem, z salą tańca, ulicznym gapiem i zbiorową zabawą. Trzeba znać ten świat i nie czuć się w nim obco. Trzeba lubić włóczęgę po bulwarach kultury masowej”. Niewielu dzisiejszych filmowców czyni to równie konsekwentnie jak Martin Scorsese.

Wojciech Wierzewski

THE LAST WALTZ, reż. Martin Scorsese, USA.