Anty-Casanova Felliniego

Fellini wielokrotnie oświadczał, że nie cierpi Casanovy. I rzeczywiście, tę niechęć widać na każdym kroku. Dla Felliniego Cąsanova to tylko arywista, karierowicz, oszust, kabotyn i nic więcej. Jest tak jakby z prawdziwą, wewnętrzną satysfakcją włoski reżyser zrobił jedynie te sceny, które ukazują nędzną starość sławnego kawalera. Jak gdyby tworząc ten końcowy epizod z zadowoleniem powtarzał sobie w duchu: no nareszcie masz za swoje łajdaku. Od dawna, w każdym razie przynajmniej od „8 1/2", Fellini nie moralizował, teraz wyraźnie się cieszy, że ostatecznie zwyciężyła sprawiedliwość. Tyle że nie bardzo wiadomo, o jaką sprawiedliwość tu chodzi. Na czym właściwie polegają te straszne przewiny Casanovy? Czegóż to w żadnym razie nie można mu wybaczyć? Że nie umiał kochać? Że potrafił jedynie kopulować? Że zgodnie z definicją Crébillona-syna miłość była dla niego wyłącznie kontaktem dwóch naskórków?

Jestem jak najdalszy od tego, by choć w najmniejszym stopniu bronić czy usprawiedliwiać Casanovę, prywatnie też tej figury nie lubię, rzecz jednak w czymś innym. Zastanawiający jest sposób, w jaki Fellini przeczytał „Pamiętniki". Bo przecież są tu rzeczy rozmaite. Casanova włóczył się po całej Europie i widział niejedno. Toteż w „Pamiętnikach" jest nie tylko Casanova, lecz i epoka Casanovy. U Felliniego historia właściwie nie istnieje, na dobrą sprawę pojawia się tylko raz, gdy jego bohater trafia do Wittembergi. I właśnie ta scena jest tak znakomita, że aż wypada żałować, iż Fellini stworzył film nie o epoce, lecz o Casanovie.

Pamiętniki" napisał człowiek, który najwyraźniej chciał ukształtować mit. Oto JA, piękny, dzielny i mądry, oto JA wspaniały w każdym calu. Zresztą czasami bywał dzielny, niekiedy zdradza też prawdziwą inteligencję. „Pamiętniki" pisał człowiek pragnący utwierdzić czytelnika w przeświadczeniu, że ma za sobą życie bogate i barwne, cudowne i godne zazdrości. W tym sensie Casanova jest także ideologiem. On wie, jak naprawdę należy żyć, on nam to pokazuje na własnym przykładzie. Bo przecież nie chodzi o to, że był po prostu jurny i miał szczęście do kobiet, wszystko to skutki sił duchowych, które jakoby w sobie rozwinął. Przede wszystkim był literatem i uczonym ustawicznie poszukującym prawdy. I tak właśnie mamy go zapamiętać - jako mędrca, który ponadto umiał z życia wyssać wszystkie rozkosze.

Casanova przybiera pozy i robi miny. I trudno się oprzeć wrażeniu, że Fellini ostatecznie dał się na nie nabrać. Zerwał maskę i zamiast mędrca pokazał inteligentnego głupca. Rozkosze, które opiewał Casanova, okazały się robotą nudną, żmudną i jednostajną. Ot, śmieszne ruchy niegodne dżentelmena. Odsłoniła się całkowita pustka.

Rzeczywiście, Fellini Casanovę zdemaskował. Zastanawiam się jednak, czy autor „Pamiętników" w ogóle był godzien tej operacji? Czy czasem nie wytoczono tutaj armat przeciw wróblom? Był łajdakiem i co? Głupcem, więc cóż? Czy warto było dowodzić tego wszystkiego z taką pasją?

Nierzadko się zdarza, że sztuka rodzi się z niechęci, nienawiści czy wstrętu. W tym jednak razie mamy do czynienia z sytuacją dość wyjątkową, bo toczy się walkę z pojedynczym człowiekiem. Aż chciałoby się zapytać, co ów nieszczęsny Casanova uosabia w oczach Felliniego, że poświęcił mu tyle uwagi?

Zostawiam na boku wszelkie możliwe interpretacje psychologiczne. Ostatecznie obsesje, a może nawet urazy Felliniego to jego prywatna sprawa. Chciałbym zwrócić uwagę tylko na jedną rzecz „Pamiętniki" byłyby wspaniałym materiałem na film pornograficzny i aż dziwne, że ich do tego celu nie wykorzystano. Otóż, jakby dziwacznie nie zabrzmiało to sformułowanie, Fellini zrobił film antypornograficzny. I to zarówno w warstwie obrazowej, jak i intelektualnej. Przy takiej interpretacji Casanova byłby więc ostrzeżeniem.

Jeśli dla Felliniego Casanova stał się symbolem tego, co objawia się dzisiaj na przykład w pornografii, to jego pasja jest najzupełniej zrozumiała. Rzeczywiście, jako ideolog znieprawionego erotyzmu autor „Pamiętników" godzien jest tylko wzgardy.

Jerzy Niecikowski