Paradoksy

Film popularnonaukowy, jeden z przewodnich w swoim czasie kierunków działalności Wytwórni Filmów Oświatowych, przeżywa swój głęboki impas właśnie wtedy, gdy bardziej niż kiedykolwiek dokonania nauki wymagają szerokiej informacji i wyjaśniającego komentarza.

Przeżywa impas, gdy bezdyskusyjna stała się potrzeba ciągłego uzupełniania wiedzy, mogącego łagodzić dysproporcje pomiędzy kształceniem specjalistycznym a ogólnym przygotowaniem. Poczucie paradoksu pogłębia jeszcze fakt, iż w ostatnim dziesięcioleciu jedyna wyspecjalizowana w tym zakresie - w sensie profesjonalnym - wytwórnia, grupująca znakomitych fachowców (Marczak, Jaskólska - niedawno zmarli; Arkusz, Puchalski, Popiel-Popiołek, Żukowscy), a także dysponująca oddziałem technik specjalnych, umożliwiających tzw. skomplikowane realizacje, wyraźnie odeszła od dawnego profilu.

Jeśli bowiem lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte zaznaczyły się wieloma głośnymi filmami - przypomnijmy choćby „Rozwój zarodka ptaka”, absolutny ewenement, rejestrujący pierwszy raz w świecie na taśmie filmowej zjawisko z zakresu embriologii ptaka, o którym wiele pisało się i dyskutowało - dziś nie tylko realizuje się znacznie mniej obrazów tego typu, o czym później, ale także przechodzi w Polsce prawie nie zauważony film „Czynności jamy ustnej i żołądka” z rewelacyjnymi zdjęciami pracującego organu (doceniono go w Wenecji).

Można podać i inne dowody wskazujące kryzys. Przez pierwszych osiem lat trwania ogólnopolskich festiwali krótkiego metrażu w Krakowie, a więc w latach 1961-1969, filmy popularnonaukowe honorowane były najwyższymi nagrodami; przypomnę kilka najgłośniejszych spośród nagrodzonych - „Nowoczesna alchemia”, „Antybiotyki”, „Płastuga", „Puszcza Białowieska”. Kiedy zaś w roku 1970 przestano w Krakowie przyznawać nagrody w grupach gatunkowych, filmy popularnonaukowe jak gdyby usunięto w cień, co wynikło ze zmienionych preferencji gatunkowych i tematycznych. Ostatnim filmem, będącym swoistym wydarzeniem na festiwalu, były jeszcze w 1969 r. „Niesporczaki” reż. Aleksandry Jaskólskiej, o których mówiło się w czasie trwania tej imprezy niemal tak dużo, jak już w rok później o nowej fali debiutów w dokumencie społeczno-politycznym.

No właśnie, „Niesporczaki”, filmowy felieton o mikroorganizmach, które w niesprzyjających dla nich warunkach biologicznych potrafią się „zasuszyć” i czekać na... lepsze czasy. Kiedy dziś przywołujemy ten film z bohaterami o interesujących obyczajach, operujący dowcipnym komentarzem wyraźnie dystansującym się od solenności właściwej klasycznemu modelowi filmu popularnonaukowego i jego tradycyjnego modelu, zaczyna być oczywiste, iż to dzieło właśnie zaznaczyło pewną cezurę w dziejach filmu oświatowego. Nawet postronny obserwator musiał zauważyć w tym czasie pewne zmiany w „układzie sił”. O ile poprzedni okres był nierozerwalnie związany z rozwojem filmu oświatowego, który dotrzymywał kroku dokumentowi, o tyle lata siedemdziesiąte przyniosły zdecydowaną dominację tego ostatniego. Wrażliwa jak sejsmograf na nowe trendy programowo-artystyczne Wytwórnia Filmów Oświatowych była zmuszona, aby nie „wypaść z marszu”, narażając się na zarzut skostnienia i staroświecczyzny, przeprowadzić analizę swej działalności i dostosować program do istniejących potrzeb i oczekiwań. Tym bardziej że naturalną koleją rzeczy otworzyła swoje pracownie młodym absolwentom PWSFTviT, którzy wnieśli zgoła inne zainteresowania tematyczne i nowy sposób widzenia funkcji filmu realizowanego dla potrzeb krzewienia wiedzy i oświaty czy dla celów propagandowych.

Proces ten, zapoczątkowany u schyłku lat sześćdziesiątych, postępuje dalej. Warto więc - w tym kontekście - przyjrzeć się obecnej sytuacji i spróbować wyprowadzić wnioski na przyszłość.

★ ★ ★


Zajmijmy się najpierw pewnymi kłopotami, jakie dziś mamy z funkcjonowaniem terminu „film popularnonaukowy”. Spotkać się można bowiem z bardzo różnymi ujęciami tej nazwy, od szerokiego, w którym „popularnonaukowy” używa się wymiennie z „edukacyjnym”, aż do bardzo wąskiego. Wówczas najczęściej ma się na myśli film badawczy, specjalizujący się w określonych dziedzinach nauki, tyle że przystępny dla widza nie przygotowanego. Używa się także tego terminu mając na myśli film oświatowy po prostu informujący o rozwoju nauki, o badaniach współczesnego świata, o relacjach nauka - społeczeństwo.

Skąd się w ogóle wziął ten termin w Polsce, skoro w dostępnych źródłach pisanych, a dotyczących rozwoju krótkiego filmu przed wojną nie występuje - jako osobna forma - film popularnonaukowy (spotykamy natomiast termin: oświatowy). Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że do dziś w niektórych krajach egzystuje w stosunku do tej grupy rozróżnienie najbardziej podstawowe: film edukacyjny, film dokumentalny.

Pojęcie „popularnonaukowy" zaczerpnięte zostało z nazewnictwa radzieckiego tuż po wojnie (krytyk Żdan określił nawet w jednej ze swoich prac dramaturgię filmu popularnonaukowego) i choć od początku wywoływało pewne kontrowersje co do zakresu znaczeniowego i stopnia precyzji, to przecież formułowało najbardziej wyraźnie zadania, jakie przypisywano temu rodzajowi twórczości w ówczesnych warunkach społecznych i kulturowych. Tak jest - zadania, a co za tym idzie i funkcje, gdyż dość trudno byłoby podłożyć pod to pojęcie ścisłe kryteria gatunkowe. Jakież bowiem one miałyby być?

W pewnym uproszczeniu możemy uznać, iż filmem popularnonaukowym jest ten utwór, który - w odróżnieniu od obrazów szkolnych, mających nauczyć i stanowiących pomoc, a nawet samodzielne ogniwo procesu kształcenia - pobudza do myślenia, przekazuje pogląd na określone zjawisko, proces, sprawę bez konkretnie wskazanych „konsekwencji" dydaktycznych; którego wyróżnikiem nie może być usługowość wobec jednostki lekcyjnej czy wykładu. Stąd pewna zamknięta forma, harmonijna całość konstrukcyjna i dramaturgiczna, która stanowi o tym, że film popularnonaukowy jako dzieło sztuki mógł być honorowany nagrodami na festiwalach o szerokiej formule, czego nie da się powiedzieć o filmach przeznaczonych wyłącznie do nauczania.

Jerzy Popiel-Popiołek wręcz uważa, iż cechą najbardziej charakterystyczną jest tu sposób ujęcia treści merytorycznych - bardziej impresyjny niż informacyjny, zawsze zalecający się atrakcyjną formą, przez co ten rodzaj filmu stanowi nawet pewien odpowiednik - w krótkim metrażu - filmu fabularnego. Istotny jest tu także model odbiorcy. Z założenia jest to widz o nie określonych wcześniej zainteresowaniach, stopniu wykształcenia, poziomie wiedzy, w pewnym stopniu przypadkowy.

Witold Żukowski domaga się od filmu tego typu felietonowej konwencji. Lekkość formy, antyłopatologia, autorski sposób widzenia problemu - oto cechy filmu popularnonaukowego, który z kolei różni się od naukowego tym, że nie jest instrumentem badania, choć i ten ostatni może spełniać cele popularyzatorskie.

Trudno się z tymi poglądami nie zgodzić, choć jak już wspomnieliśmy, granice międzygatunkowe są tu dość płynne. Pewne jest, iż o jego specyfice decydują trzy wartości: funkcja, odbiorca, sposób ujęcia materiału informacyjnego.

★ ★ ★


Spróbujmy teraz postawić tezę nieco inną. od tych, które funkcjonują potocznie. Zważywszy, iż żaden film nie powstaje w próżni, w izolacji od warunków i czasu, wobec których pełni określone zadania, pragniemy udowodnić, że na nie najlepszą obecnie kondycję filmu popularnonaukowego nie wpłynęły w takim stopniu, jak się sądzi, sztuczne ograniczenia, lecz że wywołana ona została w głównej mierze tzw. obiektywną sytuacją. Ta sytuacja spowodowała bowiem przemieszczenie sił i środków w inne regiony tematyczne, co musiało przynieść pewien impas. Takie wnioski pozwala wysnuć analiza wieloletniej działalności WFO.

Szukajmy na to argumentów. Tuż po wojnie ukształtował się u nas klasyczny model filmu popularnonaukowego, zbliżony - w zadaniach - do magazynu „Problemy". Analizując filmy tego okresu łatwo spostrzec, że ich wspólnym mianownikiem było ugruntowanie naukowego poglądu na świat. Takie widzenie funkcji filmu, który na przykładach zaczerpniętych ze świata przyrody dokumentował poznawalność praw natury wynikało z ówczesnych potrzeb. Ten rodzaj filmu spełniał bowiem poważne cele propagandowe i oświatowe, rodząc się niejako z pozytywistycznej idei krzewienia oświaty w środowiskach niewykształconych, wyrosłych w innej tradycji kulturowej. Ciśnienie tych potrzeb było tak silne (a przecież nie istniała jeszcze TV jako instrument popularyzacji wiedzy), iż film popularnonaukowy stał się nawet w swoim czasie efektowną wizytówką WFO, przeżywając najlepszy czas swego rozwoju.

Początek regresu można wyraźnie zaobserwować w końcu lat sześćdziesiątych. Jeśli, przykładowo, w latach 1966-67 powstawało w wytwórni - poza obrazami szkolnymi, zleceniowymi, instruktażowymi - 60 tytułów rocznie, w tym co najmniej 1/3 popularnonaukowych, to w r. 1974 było ich ogółem 42, a w bieżącym roku planuje się realizację 34! Część spośród nich znajduje się obecnie w gestii redakcji szkolnej, co uznać należy za posunięcie właściwe. Ta tendencja malejąca wynika ze zmniejszenia o 1/3 funduszu filmowego, ale także ze zmiany profilu wytwórni.

Oczywiście nie było to zjawisko nagłe. Zaspokojenie potrzeb z zakresu kształcenia na tzw. poziomie elementarnym spowodowało, iż nie rysuje się już konieczność realizacji filmów dokumentujących najbardziej podstawowe procesy ze świata biologii, fizyki, chemii. Rozwój telewizji komentującej na bieżąco, choć często powierzchownie odkrycia naukowe wypiera stopniowo tradycyjny kinowy film popularnonaukowy, który, aby się utrzymać, musi sięzmieniać. Miejsce wszystkoistycznego wykładu, kształtującego naukowy światopogląd, zajmuje stopniowo felieton czy też esej filmowy, specjalizujący się w określonych dziedzinach nauki i wiedzy. Tylko bowiem takie filmy, operujące atrakcyjną wizualnie formą, mają rację bytu, mają szansę zwrócić uwagę jako odmienne od materiału, który oferuje - w ogromnej ilości i na bieżąco - dynamicznie rozwijająca się telewizja.

Mówi Witold Żukowski: „O ile jeszcze kilkanaście lat temu kamera była wystarczająco precyzyjnym narzędziem, aby za pomocą mikroskopu czy innych narzędzi pokazać coś, co było niewidoczne gołym okiem, dziś już nie jesteśmy w stanie tego zrobić - nadążając za dokonaniami nauki. Jeśli dla przykładu przed 30 laty wystarczyło przeczytać podręcznik prof. Dembowskiego pt. »Historia jednego pierwotniaka«, aby mieć pojęcie o tych sprawach, dziś trzeba by było przejrzeć kilka książek z zakresu biochemii, fizyki, matematyki. Drugą sprawą jest ciągła specjalizacja. Aby nadążyć za badaniami, trzeba ogarniać coraz większe zasoby wiedzy, a na to nie ma zbyt dużo czasu. A my przecież, przyznajmy się do tego, w swoim czasie informacje o odkryciach naukowych nieco prymitywizowaliśmy dla jasności wywodu. Dziś już tak nie można".

Dochodzą do tego inne kwestie, np. czas realizacji. Klasyk naszego filmu przyrodniczego, Karol Marczak, aż dwa lata realizował swój słynny film „Rozwój zarodka ptaka". A inne, wnikające najgłębiej w struktury żywych organizmów, które wymagają lat obserwacji i prób?

Mówi Józef Arkusz: „Każdy film wymaga dostosowania sprzętu do specyfiki zdjęć, można nawet powiedzieć z pewnym przerysowaniem, że nigdy nie robi się dwóch filmów popularnonaukowych tym samym sprzętem. Jakież to kosztowne dla produkcji. A przecież trudno wymagać od kinematografii, żeby kupowała najdłuższy sprzęt kiedy są braki w podstaw wym. Niestety tych filmów nie można robić za małe pieniądze".

Nietrudno przy tym zauważyć jeszcze co innego - coraz mniejsze zainteresowanie tą tematyką ze strony realizatorów. Najlepszy dowód, że grupa młodych twórców skupiona w WFO prezentuje zupełnie inne zainteresowania. Kto będzie kontynuował pracę Marczaka, Jaskólskiej, Arkusza?

A przecież są i inne dręczące realizatorów problemy. Np. to, że przy tak znacznym zmniejszeniu puli filmów popularnonaukowych ogranicza się także produkcję... filmów szkolnych, które w jakiś sposób przejmują szerokie funkcje edukacyjne. Oto dane: jeśli w r. 1977 powstało w WFO 55 filmów szkolnych, w tym planuje się - 50, a w r. 1979 - 30! Jak to wytłumaczyć, zwłaszcza w obliczu reformy oświaty? Dlaczego odnośny resort tak drastycznie zmniejszył fundusz?

Mówi przewodniczący sekcji filmu oświatowego SFP - Jerzy Popiel-Popiołek: „Najważniejszym problemem jest wciąż rozpowszechnianie. Filmy funkcjonują na dużym ekranie z rzadka, niestarannie dobrane (o TV nie wspominam, bo nasz film kinowy tu nie sprawdza się). Niepokoi długi czas wytwarzania kopii i ich małe ilości. Osobna sprawa to siatki płac. Jeśli dostaje się tyle samo za film popularnonaukowy co za inny, znacznie krótszy i łatwiejszy w realizacji, nic dziwnego, że na placu boju pozostają sami pasjonaci. Wciąż zbyt niskie są płace dla konsultantów i służb pomocniczych. Jak gospodarować tymi pieniędzmi, skoro średni koszt produkcji w tym roku znacznie wzrósł, ale stawki pozostały te same?"

I jeszcze redaktor naczelny WFO - Maciej Łukowski: „Dwa lata temu udało się zapobiec całkowitemu wycofaniu z produkcji filmu przyrodniczego, ale co będzie dalej? Z młodych twórców tylko dwóch czy trzech jest zainteresowanych tą tematyką. Jak ich zachęcić? Zwłaszcza że realizacja takiego filmu przynosi coraz mniejszą satysfakcję, nie ma go na festiwalu w Krakowie, a inne przeglądy prezentują zbyt wąską formułę, aby mogły się stać właściwym forum do dyskusji. Mimo tych kłopotów pragniemy nadal ten gatunek uprawiać, najlepszy dowód, że jesteśmy w stałym kontakcie z PAN dla orientacji w bieżących osiągnięciach i badaniach.

W naszych planach programowych ten film istnieje, tyle że w innym od tradycyjnego modelu ujęciu. Najlepszy dowód, iż znajduje swoje miejsce w dwóch kierunkach problemowych: »Nauka, przyroda, światopogląd« i »Człowiek i jego działanie«. W większym stopniu niż niegdyś idzie tu o syntentyzowanie pewnych spraw, widzenie dokonań nauki w szerszym kontekście społecznym, w relacji człowiek - środowisko".

Nie ulega wątpliwości, że dojrzał czas do gruntownego przeanalizowania sytuacji filmu popularnonaukowego. I to w jej wszystkich aspektach: programowania, realizacji, rozpowszechniania. Każda z tych sfer wymaga dokładnego przemyślenia, zwłaszcza w perspektywie narastających potrzeb, gdyż nie wydaje się, aby gatunek stracił rację bytu. To myślenie trzeba zacząć od podstawowego pytania: dla kogo realizujemy film? Film, który z jednej strony mógłby śmielej i efektywniej wkroczyć do szkół jako materiał uzupełniający, rozszerzający horyzonty, z drugiej - zająć miejsce w ośrodkach kultury i oświaty, gdzie powstałyby filmoteki. Czyż możliwość wyświetlenia dowolnie wybranych filmów nie stałaby się magnesem przyciągającym do nieco przestarzałych w strukturze domów kultury lub bibliotek? I czy nic w takim sposobie funkcjonowania filmu popularnonaukowego winniśmy upatrywać jeden z podstawowych kanałów - w przyszłości - nowoczesnego systemu popularyzacji nauki i oświaty?

Małgorzata Karbowiak