Mannheim 78. Tym razem Afryka

Niewątpliwym wydarzeniem XXVII Międzynarodowych Dni Filmowych w Mannheim był specjalny, retrospektywny przegląd filmów afrykańskich i arabskich ostatnich lat, z których wiele można było dowiedzieć się o aktualnych problemach Trzeciego Świata.

Arcydziełem pozostaje tu sławna „Niemoc” Senegalczyka Sembene Ousmane z roku 1964, ale trzeba przyznać, że inne utwory jego ziomków niewiele jej ustępują. Wyróżniał się udatnie „Njangaan” Mahamy J.Traore - tragiczna opowieść o chłopcu oddanym przez religijną rodzinę mąhometańską na wychowanie do świątobliwego marabuta. Marabut jest jednak niecnym oszustem: każe klepać swym wychowankom monotonne cytaty z Koranu, zaś w wolnych chwilach - żebrać dla niego na ulicach miasta. Żywot biednych dzieci jest godny współczucia; na koniec główny bohater karcony nieustannie przez wychowawcę, że nie stara się i przynosi nędzny zarobek, ginie pod kołami samochodu potrącony w chwili, gdy pędził usługiwać jakimś wytwornym Europejczykom. Siłą wszystkich filmów z Senegalu, jak i z innych krajów afrykańskich z kręgu kultury francuskiej jest ich ostra analiza społeczna, bezpardonowa rozprawa z miejscową burżuazją, która usilnie stara się małpować wzory europejskie, żałosna na tle swych ambicji i umiejętności rządzenia. Wpływ Sembene Ousmane na innych reżyserów jest niewątpliwy, czasem zaskakujący, sięgający do odległych krajów. Przykładem może być tu „Duch wody” Nigerczyka Mustaphy Alassane, a zwłaszcza „Cena wolności”, w którym to filmie Jean-Pierre Dikongue-Pipa z Kamerunu ukazuje ostre kontrasty pomiędzy tradycją i starymi nawykami a ambicją młodzieży, by przeobrazić kraj w sposób nowoczesny i postępowy. Płaci się nieraz za ów ogromny wysiłek cenę najwyższą, ale reżyser nie traci optymizmu, opisuje przygody swych bohaterów w sposób pogodny, z humorem.

Wyrazem uznania dla dojrzałości filmów z krajów Trzeciego Świata było przyznanie głównej nagrody festiwalu Marokańczykowi Ahmedowi el Maanouni za jego „Dzień za dniem”. Pozornie jest to banalna opowieść o młodym wieśniaku, który dusi się we własnym środowisku, marząc o emigracji do Europy. Wciąż otrzymuje listy od przyjaciół z Francji i Holandii z zapewnieniami, że powodzi im się dobrze, może liczyć na ich pomoc. Rodzina jest jednak stanowczo przeciwna wyjazdowi chłopca, on sam zaś tak mało przedsiębiorczy, że wszelkie pomysły pozostają w sferze marzeń. Mijają dni monotonne, podobne do siebie, ale my przy okazji poznajemy świetnie podpatrzone życie marokańskiej prowincji, sytuację socjalną i mentalność arabskich chłopów. Nie czuje się ani przez moment jakiegokolwiek fałszu, sprawia to niewątpliwy talent reżysera, jego zmysł obserwacji, rzetelność opisu.

Niewiele ustępował marokańskiemu filmowi „Rytuał” Hindusa Girisha Kasaravali - tragiczna opowieść o wdowie napiętnowanej przez społeczność wioski za swobodny związek miłosny. Nieszczęśliwej kobiecie odbiera się dziecko, wyrzuca z domu, pozbawiając ją środków do życia i w okrutny sposób zeszpecając. Wyraźny jest tu, jak w innych filmach, ostry kontrast pomiędzy zacofaniem i nowoczesnością, przebrzmiałą i nieprzylegającą do współczesnego świata tradycją a ciśnieniem przemian społecznych. Tego rodzaju utwory są wielkim protestem przeciwko dehumanizacji życia, więzom krępującym naturalne szczęście człowieka. Na tej linii zainteresowań leżą najnowsze dokumenty poświęcone szczególnie trudnym warunkom życia w Południowej Afryce i Rodezji, gdzie rządzące wspólnoty białych stosują wobec czarnych obywateli terror, przemoc, najbardziej wymyślne, rasistowskie metody wyzysku. „Sześć dni w Soweto” Anthony Thomasa (Wielka Brytania) powraca do tragicznych wydarzeń z czerwca 1976 roku, kiedy to policja południowoafrykańska dokonała masakry manifestujących studentów. Spotkania z uczestnikami tamtego dramatu odsłaniają kulisy dni grozy i upodlenia białych władców z Afryki. W podobnym tonie, choć z mniejszym sukcesem artystycznym, utrzymany jest dokument „Wolność dla Namibii” Jurgena Bergsa, Marka Robbinsa i Simone di Bagno (ONZ). Autorzy uwikłali się w szczegóły mniej istotne, które raczej zaciemniazawiłości kraju, okupowanego przez Republikę Południowej Afryki.

Interesujący był w Mannheim zestaw filmów amerykańskich, bardzo ostry w swej krytyce społecznej i politycznej. Więc przede wszystkim relacja Lorraine Gray „Z dziećmi i sztandarami", przypominająca ciekawe materiały kronikalne z pamiętnego strajku okupacyjnego, jaki miał miejsce w roku 1937 w zakładach General Motors. Brałi w nim udział nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, dzieci. Autorka dotarła do dawnych uczestniczek wydarzeń, które do dziś przewodzą wielu akcjom związkowym na rzecz polepszenia życia. Film „John Stockwell z CIA" Saula Landaua odsłoniał kulisy działania szpiegowskich organizacji amerykańskich w czasie działań w Angoli i w innych częściach globu, gdzie toczył się bój o wolność, o prawa człowieka. Amerykanie stawali tam po strónie przemocy, rasizmu, wyzysku. Cennym dokumentem okazał się film „Najważniejsze są dzieci" Frances Reid, Elizabeth Stevens i Cathy Zheutlin, poświęcony trudnym problemom matek wychowujących swe dzieci, a jednocześnie pozostających w związkach lesbijskich z innymi kobietami. Autorki próbowały dotrzeć do genezy osobistych dramatów bohaterek. Ale być może największe wrażenie z produkcji amerykańskiej wywarł niepozorny zdawałoby się dokument z więzienia dla młodocianych przestępców - „Wytatuowane łzy" Joan Churchill. Warunki w więzieniu są zaskakująco komfortowe, panuje czystość i porządek, a jednak nie wpływa to na samopoczucie wychowanków zakładu, przeciwnie, wydaje się, że jeszcze bardziej tęsknią za utraconą wolnością, gdyż żaden luksus nie zastąpi poczucia swobody, dysponowania sobą według własnego uznania. Te same prawdy wyrażał angielski dokument „Popisowe dziewczęta" Kim Longinotto i Claire Pollak o kobietach, głównie alkoholiczkach, zamkniętych w zakładzie dla starych ludzi.

Nie najlepiej wypadł w Mannheim udział krajów socjalistycznych. Nie mieliśmy - zarówno my, jak i Czechosłowacy - nic ciekawego do zademonstrowania, nie pojawiły się bowiem żadne szczególnie udane debiuty, co jest jak wiadomo podstawą do uczestnictwa w Mannheim. Niezawodni byli jak zwykle filmowcy radzieccy, którzy przedstawili bardzo interesujący film armeński „Tu, na skrzyżowaniu" Karena Geworkiana - o robotnikach budujących drogę w małym osiedlu i poetycką opowieść „Bocian" Mołdawianina Walerego Seregi. Były to utwory należące, obok amerykańskich, do najciekawszych pozycji festiwalu. Które jeszcze można wymienić? Niewątpliwie „Heinricha Bölla" Ivo B. Michelego (Włochy), „Płaską dżunglę" Johanna van der Keukena (Holandia) i „Jak żółw na grzbiecie" Luca Berauda (Francja).

Tegoroczny festiwal w Mannheim potwierdził swe ambicje prezentowania utworów możliwie ostrych, o diagnozach społecznych i politycznych. Zobaczyliśmy sporo wartościowych utworów, które mówiły o palących problemach swoich krajów. A ponieważ nowi, młodzi autorzy starają się być bardziej zwięźli i oszczędni w relacjach analitycznych od starszych kolegów, coraz mniej odczuwa się monotonie potoku „gadających głów", niczym nie umotywowanych wywiadów-rzek, może i ciekawych w prezentowaniu pewnych informacji, ale trudnych do wytrzymania dla widzów, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z dziesiątkami filmów.

Dokument zdaje się wracać do swych dawnych tradycji, kiedy liczyło się nie tylko zafascynowanie kamerą, ale i przemyślane używanie nożyczek na stole montażowym. Jest to tendencja pokrzepiająca i budząca nadzieje na przyszłość.

Janusz Skwara

Nagrody:

Grand Prix: „DZIEŃ ZA DNIEM" (Alyam aiyam) Ahmeda el Maanouni (Maroko).
Nagroda specjalna burmistrza Mannheim: „POPISOWE DZIEWCZĘTA" (Theatre girls) Kim Longinotto i Claire Pollak (Wielka Brytania).
Nagroda im. Josepha von Sternberga: „PŁASKA DŻUNGLA" (De platte jungle) Johanna van der Keukena (Holandia).
Złote Dukaty: „RYTUAŁ" (Ghatashraddha) Girisha Kasaravali (Indie), „SZEŚĆ DNI W SOWETO" (Six days in Soweto) Anthony Thomasa (Wielka Brytania), „JAK ŻÓŁW NA GRZBIECIE” (La tortue sur le dos) Luca Berauda (Francja), „Z DZIEĆMI I SZTANDARAMI" (With babies and banners) Lorraine Graay (USA) i „TU, NA SKRZYŻOWANIU" (Zdies, na etom pieriekriestkie) Karena Geworkiana (ZSRR).
Jury FIPRESCI - Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej - przyznało nagrodę ex aequo dwóm filmom: „SZEŚĆ DNI W SOWETO" Anthony Thomasa (Wielka Brytania) i „TRAGICZNA ŚMIERĆ DZIADKA" (O tragikos tanatos tu papu) Vasiliki Iliopulu (Grecja).