Cień dzieciństwa. Rozmowa ze Sławomirem Idziakiem

• Jest Pan jednym z niewielu operatorów, którzy nie chcieli poprzestać na swoim zawodzie.

- Uważam, że granice, które wyznaczał tradycyjny podział funkcji w kinematografii, coraz bardziej się zacierają. Moje pierwsze próby reżyserskie stanowiły przedłużenie operatorskich doświadczeń lub były próbą powiedzenia tego, co nie mieściło się w temacie danego filmu. Przykładem może tu być jeden z pierwszych moich filmów - „Nie ma powrotu Johnny", przy którymi pracowałem jako drugi operator i który traktował o wojnie wietnamskiej. Na planie tego filmu spotkał się Wietnamczyk z Amerykaninem - przedstawiciele (był rok 1969) walczących ze sobą stron. Ci dwaj ludzie na hasło „kamera” walczyli ze sobą, a na hasło „stop” wracali do przyjacielskiej rozmowy. W moim dokumentalnym filmie „Spojrzenie” chciałem uchwycić fenomen ich współżycia, spróbować pokazać wojnę wietnamską w skali jednostkowych doświadczeń i przeżyć. Kilka lat później powtórzyłem ten eksperyment, realizując krótki film na planie „Wesela” Andrzeja Wajdy, któremu pomagałem jako drugi operator. Pomny słabości poprzedniej próby, wybrałem tylko jeden motyw filmu - Wernyhorę. Chciałem pokazać, jak ten motyw istniał w młodopolskiej tradycji teatralnej i jak go rozwija współczesny reżyser. Film - wykorzystywany w szkołach - nazywał się „Pan, dziad z lirą”, a zrobiłem go wtedy razem z Andrzejem Kotkowskim.

• „Papierowy ptak”, wyróżniony dwiema nagrodami na festiwalu filmów młodzieżowych w Wenecji w roku 1971, ujawnił Pana zainteresowanie okresem dzieciństwa. „Z czterech stron” i ostatnia „Nauka latania”, to kolejne powroty do tej tematyki.

- Dzieciństwo to początek. Pierwsze próby samodzielności, pierwsze ciosy otrzymane i pierwsze zadane. Poznając ludzi zastanawiam się często, jacy byli w wieku kilku, kilkunastu lat. Co ich kształtowało - jakie doświadczenia, jakie środowisko. Nawet na aktorów patrzę w ten sposób. Wydaje mi się, że dzięki temu mogę łatwiej dotrzeć do ich osobowości, porozumieć się.

• Bohaterowie Pana dziecięcych filmów są na ogól sami...

- Chciałem opowiadać o dzieciach wrażliwych, a są to często dzieci samotne. Duże wrażenie wywarł na mnie kiedyś chłopiec, który sam ze sobą grał w siatkówkę. Był jednocześnie zwyciężającym i przegrywającym, walczył dla siebie i przeciwko sobie. Miotał się pod siatką i uczciwie starał się nie faworyzować żadnej strony. W „Nauce latania” próbowałem zarejestrować ten moment rozdarcia, może najważniejszy w życiu każdego człowieka, kiedy od dziecięcego fantazjowania, od świata bajki i zamykania się w bezpiecznym świecie własnych marzeń przechodzimy do działania, kiedy pod wpływem pierwszych ciosów i czasami bolesnych doświadczeń zaczynamy przystosowywać się do otoczenia. Adresowałem film przede wszystkim do tych, którzy zbytnio ufają zinstytucjonalizowanym formom wychowania, nie uwzględniając w swoim programie wychowawczym jednostek nadwrażliwych, dla których jakże często kolonia, drużyna harcerska czy klub sportowy, a nawet własna rodzina stanowią tylko wspólne przeżywanie samotności.

• Zarówno „Nauka latania”, jak i dawniejszy „Papierowy ptak” pozbawione są tradycyjnej struktury fabularnej.

- Są tu - jak w opowiadaniu dziecka - gwałtowne skoki logiczne, własny styl, łączenie pozornie odległych, realnych i nierealnych motywów. Już Janusz Korczak wskazywał: „Bo przecież dzieci poza obstalunkowym śmiechem na użytek kochającej cioci i wesołego wujka mają bogaty intymny świat i natchnione wizje i wysokie metafizyczne wzloty. Ileż razy śmiech niezrozumienia dorosłych, tam, gdzie wiedza o dziecku snuć powinna (ostrożnie) badania”.

• W Pańskich filmach prawda psychologiczna analiz i obyczajowych obserwacji nie kłóci się z atrakcyjnością tła. Już „Papierowy ptak” oszałamiał efektowną scenerią nadmorskich wydm, tajemniczych bunkrów, wraków rozbitych samolotów. W „Nauce latania” takich efektów jest więcej. Piękna jest przede wszystkim sama miejscowość - Rajcza w okolicy Żywca. A przecież są tu jeszcze inne motywy krajobrazowe - choćby skocznia narciarska.

- O tym, że akcję „Nauki latania” osadziliśmy w Rajczy, zadecydowały przede wszystkim względy produkcyjne. Znalazłem tu niemal wszystkie obiekty potrzebne do nakręcenia zdjęć. Góry były potrzebne, ponieważ umożliwiały pewne rozwiązanie inscenizacyjne: skocznia i sanatorium także. Nic w Rajczy nie zmienialiśmy, niczego nie poprawialiśmy. Starałem się po prostu tak inscenizować i fotografować, by najpowszedniejsze sytuacje miały swój własny intensywny charakter. Nie wiem czy mi się to udało, ale zależało mi bardzo, aby intensywność obrazu wywoływała u widza uczucie nostalgii za tym, co przeminęło i nie wróci. Na marginesie dodam, że koncentracja zdjęć w jednej małej miejscowości ułatwiła realizację filmu. A debiutant ma ograniczony budżet i jeszcze mniejszy kredyt zaufania.

• Na ogół otrzymuje Pan fundusze na realizację filmu krótkiego, a przedstawia Pan - niemal za te same pieniądze - film średnio- lub pełnometrażowy. Tak było z „Papierowym ptakiem” i z „Z czterech stron”, tak jest z „Seansem”.

- To moja tajemnica zawodowa. Tylko w ten sposób mogłem spróbować przekonać, że potrafię nie tylko fotografować, ale także realizować filmy fabularne. Nie byłoby to możliwe bez życzliwej postawy kierownictwa „Czołówki”, które zdecydowało się na takie ryzykowne eksperymenty.

• W „Nauce latania” pojawia się problem prowincji-akwarium, w którym krążą pozbawione energii małe i duże rybki. Ten sam problem nabrał ostrości w telewizyjnym „Seansie”.

- W moim pierwszym filmie pełnometrażowym świadomie zrezygnowałem z eksplikowania tego problemu. To był utwór nastrojów, półtonów, refleksji, a nie ostrych starć, dyskusji. Natomiast „Seans" jest próbą opowiedzenia o bohaterach moich dziecięcych filmów po dwudziestu latach. W wieku trzydziestu lat nie mają problemów z przystosowaniem. Mają już własne, zróżnicowane biografie i świadomość drogi, którą wybrali. Tematem filmu jest konfrontacja wzajemnych postaw, rzut oka wstecz i niepokój o przyszłość. Bohaterowie ,,Seansu" mają dzieciństwo daleko poza sobą, a jednak ten okres wlecze się za nimi. Miejscem akcji filmu jest młodzieżowy dom kultury - instytucja, gdzie młodzi chłopcy w pracowniach budują samoloty, statki, realizują zminiaturyzowany świat własnych marzeń i pragnień. Z biegiem czasu ten sam dom kultury staje się miejscem innego rodzaju spotkań. Przychodzi się tu do kawiarni, do kina, na potańcówkę czy na piwo - i niedostrzegalnie świat pragnień dzieciństwa rozmywa się w świecie biernej konsumpcji. Moi bohaterowie nie spostrzegli, jak niezauważalnie z „aktorów" stali się „widzami". Przyjazd ich rówieśnika, młodego naukowca, wywołuje refleksje, stawia znaki zapytania.

• Jak się domyślam. Pańskim faworytem jest doktor Kisiel. A on mnie odstręcza swoją zimną kalkulacją.

- Nie chcę go bronić. Potrzebna mi była taka przerysowana postać, żeby mocniej zabrzmiał główny temat filmu: subiektywny charakter upływu czasu. Zarówno Tomek, pozornie zadowolony z siebie instruktor domu kultury jak i doktor Kisiel mają 30 lat. Ale dla obu te lata mają inną wartość. „Seans", jak już mówiłem, jest powrotem do bohaterów moich pierwszych filmów - „Papierowego ptaka" i „Z czterech stron”. Co się z nimi stało po kilkunastu latach? Dlaczego Tomek, doktor Kisiel i Wiesia tak bardzo różnią się między sobą? Szukałem związku między ich obecną sytuacją, ich życiem dorosłym a dzieciństwem.

• Uczył się Pan reżyserii na planie Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Zanussiego, Krzysztofa Kieślowskiego i Janusza Zaorskiego.

- Każdy z nich odegrał w moim dojrzewaniu filmowym ważną rolę, bo każdy reprezentował inną szkołę filmowego myślenia. Odpowiadało mi wizjonerstwo Wajdy, bo sam ulegam emocjom. Z kolei Krzysztof Zanussi, który kieruje się intelektualnymi racjami, uczył mnie dyscypliny, precyzji opowiadania. Bardzo wiele dały mi wielogodzinne rozmowy z Krzysztofem Kieślowskim, który dużo czasu poświęcił moim propozycjom reżyserskim. W ogóle wśród całej grupy młodszych i starszych realizatorów wytworzyły się przyjacielskie więzi. Pomagamy sobie wzajemnie, oglądamy wspólnie materiały z naszych nie ukończonych filmów, czytamy scenariusze i chyba co najważniejsze, wzajemnie dobrze sobie życzymy.

• Czy dwa filmy pełnometrażowe - „Nauka latania" i „Seans" - oznaczają iż zamierza Pan wyłącznie poświęcić się reżyserii?

- W żadnym wypadku. Nadal pragnę uprawiać zawód operatora. Stojąc za kamerą może nie widzę więcej niż reżyser, ale za to często widzę inaczej. Najczęściej z tej przekory wyrasta chęć własnych realizacji.

Rozmawiał: Bogdan Zagroba