Zbędny proces

Ktoś z moich znajomych powiedział, że jest to trzeci proces Gorgonowej. Ładne sformułowanie, chociaż nie jestem pewien, czy prawdzi­we. Jeśli zaś tak, to uderza nikłość rezultatów, do których ten nowy proces doprowadził. Aż się człowiek zastanawia, czy warto było go wznawiać.

No więc jak, zabiła, czy nie zabiła? Powie ktoś, że zadaję głupie pytanie. Skoro dwa procesy niczego nieodwołalnie nie wyjaśniły, dlaczego rzecz całą miałby rozstrzygnąć reżyser Janusz Majewski. Od momentu, gdy sprawę zamknięto, nie pojawiły się żadne nowe fakty. Co więc mieli robić twórcy? Decydować w ciemno, wedle własnego widzimisię? A w ogóle to przecież nie o to szło. Zgoda. Tylko właściwie o co tu chodzi?

Że widzowie będą zadawać pytanie, czy Gorgonowa zamordowała, z tym się twórcy filmu z całą pewnością liczyli. Zresztą takie pytanie, choćby zupełnie jałowe, to rzecz najbardziej naturalna wświecie. Idzie jednak o to, iż utwór Janusza Majewskiego na dobrą sprawę nie sugeruje żadnych innych problemów. Tylko ten jeden. A tak naprawdę, to dlaczego i po co po czterdziestu kilku latach mamy na nowo sądzić tę kobietę?

Jak każda wielka sensacja, sprawa Gorgonowej miała swe tło obyczajowe i polityczne. Film te sprawy odsłania dość precyzyjnie. I co się okazuje? Tylko tyle, że idzie o rzeczy mało istotne. Polityka? Rzeczywiście, jest tutaj i polityka, ale jaka? W istocie wszystko sprowadza się do kilku karierowi­czów, którzy zwęszyli pismo nosem i pragną upiec własną pieczeń, przy czym główny macher polityczny, prokurator Krynicki, okazuje się tępakiem tak nadzwyczajnym, że bardziej szkodzi sobie niż Gorgonowej. Zresztą jeśli były jakieś uchybienia natury politycznej, to usunięto je w trakcie drugiego procesu. Opinia publiczna i jej udział w tej sprawie? Oczywiście, jest tutaj cały ten motłoch, który obrzuca Gorgonową kamieniami i najchętniej by ją zlinczował. Ostatecznie jednak do linczu nie dochodzi, a sąd krakowski okazał się dość odporny na naciski tzw. opinii publicznej.

Motłochowi, który w „Sprawie Gorgonowejparę razy pojawia się na ekranie, warto poświęcić trochę uwagi. Zapewne rozumowano tu wedle klasycznej logiki kruchcianej: skoro żyła na kocią łapę, to jest niemoralna, jak jest niemoralna, to mogła zabić, ergo zabiła, tym bardziej że to jakaś obca, cudzoziemska wywłoka. A że zbrodnia jest wyjątkowo obrzydliwa, więc trzeba dać wyraz oburzeniu. Rozwścieczone baby, które opluwały Gorgonową, czuły się zapewne egzaltowanymi strażniczkami moralności. O całej tej logice można powiedzieć wszystko: że opaczna, że będąca wyrazem ciemnoty, nietoleracji, ksenofobii itd., itd., ale przecież główna przewina wcale nie polegała tutaj na fałszywym rozumowaniu. Oto bezpod­ stawnie przypisano sobie prawo sądzenia i wydawania wyroku.

Patrząc na „Sprawę Gorgonowej”, trudno mi było oprzeć się mniemaniu, że twórcy filmu, chcąc nie chcąc, stawiają widza w sytuacji tego motłochu, który z taką - i słuszną, zresztą - antypatią przedstawiają na ekranie. Oto mamy na nowo sądzić sprawę, którą już osądzono.

Rzecz jasna, film nam pokazał, że opinią publiczną manewrowano. Niejednokrotnie najzwyczajniej szczuto ją przeciw Gorgonowej, my nato­miast otrzymujemy relację nadzwyczaj obiektywną. Możemy więc sądzić spokojnie, bez zbędnych namiętności. Rzeczywiście, możemy, biorąc pod uwagę wszystkie dowody i argumenty, tylko po co?

Osobiście przypuszczam, że intencja filmu była nadzwyczaj moralistyczna. Twórcy zapewne podzielają zdanie, które wygłasza adwokat Axer, powiadając, że nikogo nie można skazać bez całkowicie pewnych dowodów, nadto zaś oskarżony nie jest obowiązany dowodzić własnej niewinności. Wszystko to prawda. Jednak ta szczegółowa rekonstrukcja procesu stawia nas w najlepszym razie w sytuacji sędziów przysięgłych, w najgorszym - w sytuacji motłochu, który na podstawie danych z drugiej ręki przypisuje sobie prawo wydawania wyroków. Oczywiście, poddając się sugestii adwo­kata Gorgonowej, możemy też oświadczyć, że po prostu nie wiemy, czy była winna, czy nie. Ale czy dla takiej konkluzji warto było wznawiać całą sprawę?

Pytanie, dlaczego wybrano ten, a nie jakiś inny głośny proces z czasów dwudziestolecia, w wypadku „Sprawy Gorgonowejnarzuca się bardzo mocno. I na dobrą sprawę można tu znaleźć tylko jedną odpowiedź - bo rzecz jest sensacyjna, bo wielu ludzi o niej pamięta, bo mogła przyciągnąć do kina sporą liczbę widzów.

Chętnie wierzę, że autorzy mieli moralistyczne intencje. Ostatecznie jednak i obiektywne skutki filmu, i powody, dla których po tę historię sięgnięto, są od moralistyki dość odległe. Mamy więc trzeci proces Gorgono­wej, ale jedyne, co da się powiedzieć, to tylko to, że ten proces jest najzupełniej zbędny. 

Jerzy Niecikowski