Białe autobusy

Zanim o filmie — coś z życia, z wędrówek po kraju.Gospodyni w polu. Dzidek w polu, Tereska doi krowę i tylko tatka niewiele co robi, psa najwyżej zgromi, ale głównie tatka siedzi na werandzie i tak sobie patrzy, od morza idzie świeży wiatr. Tatka niewiele liczy się w tym gospodarstwie, siły nie ma, głowa go wciąż boli. Ten ból głowy to wędrujące odłamki.

Wzięli go do Wehrmachtu, w drużynie było czterech Polaków. Pierwsza próba ucieczki do Anglików skończyła się na minie. Szpital, znów front i znów ucieczka i już potem tatka wojował u Maczka na czołgu.

Dwa domy dalej osiedlił się tu przed laty ukochawszy córkę piekarza młody podoficer, też czołgista, radiotelegrafista z ośmioma orderami bojowymi. Miły człowiek, porządny, ale małomówny. Ale też kiedyś przy kieliszku opowiedział to i owo. Jego dom kwitnie, to już wczasowisko pełną gębą. Niedaleko stąd jest były obóz koncentracyjny Stutthof. Wokół tego obozu rosną piękne jeżyny, całymi bańkami się je stąd wynosi.

Kiedyś, w Zakopanem, taki sobie pensjonacik miły, prywatny, prowadzony przez starsze małżeństwo. On poszedł do wojska we wrześniu 39 roku, wracał do Zakopanego przez Monte Cassino. W ich domu był punkt przerzutowy, meta niby się nie spaliła, ale komuś z ocalonych i przerzuconych przyszło do głowy przysłać kartkę z pozdrowieniami z Jugosławii. Tę kartkę pokazano jej w gestapo. Z Ravensbrück wracała do Zakopanego przez Szwecję.

Nie mogę nie pamiętać o tych — przypadkowo spotkanych — ludziach, których losy wciąż jeszcze w różnych wariantach powracają na ekrany dokumentalnego kina. Oto nowość, film Tomasza Pobóg-Maiinowskiego „Białe autobusy.

Obóz w Ravensbrück został wyzwolony przez wojska radzieckie 1 maja 1945 roku. Ale zanim dotarły tu czołgi z czerwonymi gwiazdami, na krótko przedtem pojawiły się białe autobusy ze znakami czerwonego krzyża; poszły pierwsze transporty do wolności — przez Danię do Szwecji.

„W Danii witano nas z wielkim entuzjazmem. Domy przy peronie były ozdobione flagami polskimi, chociaż przecież jeszcze Niemcy byli w Danii” — mówi była więźniarka, Felicja Panek.„...odpłynęliśmy statkiem do Szwecji. W pewnym momencie zaproszono nas na posiłek, na obiad. Myśmy wyglądały okropnie, byłyśmy w ubraniach, jakieśmy otrzymały w obozie. ...Wchodzimy do sali jadalnej, która jest normalną piękną restauracją, poza tym kelnerzy w smokingach, w białych koszulach, w muszkach" — wspomina b. więźniarka Ravensbrück, Lucyna Długosz.

Tak witała Szwecja swoich gości — polskie więźniarki, narodzone w obozie dzieci. Niemcy — w czasie akcji ewakuacyjnej — nie pozwolili wykonywać żadnych zdjęć fotograficznych, przecież członkowie ekip robili je z ukrycia. Ale już wyfraczeni kelnerzy obsługujący wydobyte z piekła kobiety zostali zarejestrowani na taśmie filmowej, są kroniki powitania, pierwszych łaźni, pierwszych chwil wolności.

Powiecie, wolność i tak już była za progiem, ale przecież wtedy liczyła się każda minuta: „w bloku rewirowym, w maleńkim pokoiku przebywało przeciętnie 50 noworodków — w ciągu doby notowano do ośmiu zgonów.

Dowódca kolumny samochodowej Czerwonego Krzyża Gösta Hallquist dostał w czasie transportu postrzał w głowę, pocisk przebił czaszkę na wylot. Ale żyje. Zginął natomiast jego kierowca.

Film „Białe autobusy" został zrealizowany przez „Interpress-film“, scenariusz — Stefan Czarnecki i Tomasz Pobóg-Malinowski — reżyser. Film był już w początkach czerwca emitowany w telewizji, myślę, że będzie powtarzany. Po raz pierwszy ten temat, po raz pierwszy te bohaterki, po raz pierwszy miast czołgów — białe autobusy. Unikalne materiały filmowe. I ten niesłychanie rzeczowy ton dokumentu, te wzruszające, piękne, choć pozbawione cienia histerii relacje — Polek i Szwedów. Ratowanych i ratujących.

Czasem by się chciało powiedzieć — dość już tych filmów, tej wojny, martyrologii, tych wspomnień, ale jakże się od nich uwolnić. Czy można żyć tylko tym, co jest i będzie? Gdy jeszcze komuś do tej pory wędrują po głowie odłamki?

Pamiętam taki piękny ślub w Zamościu, w 1946 roku. Oboje wysocy, przystojni, jak to się mówi — piękna para. Poznali się w Szwecji. Była więźniarka Ravensbrück i internowany na czas wojny — marynarz z polskiego okrętu podwodnego. Pamiętam ich radosnych i roześmianych.

A pamiętam też jej łzy, kiedy dotarła do Polski wiadomość o zamordowaniu w Jerozolimie mediatora ONZ, bratanka króla Gustawa V, hrabiego Folke Bernadotte. Bo była jedną z tych, którym wolność niedawno przyniosły nie alianckie czołgi, ale właśnie białe autobusy hrabiego Bernadotte.