Romy Schneider

Ma 36 lat i jest dzisiaj u szczytu kariery. Filmy z jej udziałem niezmiennie przyciągają widzów. Ostatnio pojawiły się na paryskich ekranach dwa: „Najważniejsze to kochać” (L'important c'est d'aimer) Andrzeja Żuławskiego i „Niewinni o brudnych rękach” (Les innocents aux mains sales) Claude Chabrola.

W filmie Chabrola chodzi o „zbrodnię doskonałą” popełnioną przez amatorów — zbrodnię, która nie może się nie wydać. Recenzenci ocenili tę melodramatyczną szaradę raczej bezlitośnie, wyjątek robiąc dla Romy Schneider, której urok każe zapomnieć o nieprawdopodobieństwach fabuły. Tylko Jacques Siclier w „Le Monde” twierdzi, że „Chabrol porzuca tu szlak «czarnej serii» hitchcockowskiego suspense’u”. Jego film to przede wszystkim portret kobiety — zupełnie samotnej w świecie mężczyzn. Mąż, kochanek, przyjaciel, policjanci, sędzia śledczy, adwokat mają ustalone poglądy na temat Julii. Ale Julia, chociaż nie jest niewinna (w tej historii nie ma niewinnych) jest nieodgadniona, jej reakcji nie da się przewidzieć. Niespodzianki intrygi obchodzą Chabrola tylko o tyle, o ile pozwalają pokazać psychologiczne przemiany bohaterki (...) Mistrz swego tematu i swego stylu, Chabrol, w tej lodowatej tragedii bliski jest Fritzowi Langowi.

Inaczej przyjęto film „Najważniejsze to kochać”. Ogromny sukces kasowy został natychmiast wykorzystany przez dystrybutorów i do kin francuskich powróciła „Trzecia część nocy”. 34-letni polski reżyser Andrzej Żuławski sprawił, że Romy Schneider podjęła się zadania wymagającego niemało odwagi. Gra rolę Nadine, aktorki, której kariera się nie powiodła i która zarabia na życie rolami w filmach pornograficznych. „Jakaż aktorka we Francji — pyta Romy Schneider — Ugodziłaby się występować w podobnych scenach? Jakaż aktorka przyjęłaby rolę wymagającą wystąpienia na ekranie jako kobieta brzydka, źle ubrana, postarzała, zbrukana przez życie? Mówię to wszystko, ponieważ scenariusz wydał mi się znakomity. Sądzę, że się nie omyliłam. Teraz słyszę wiele opinii, że to moja najlepsza rola ekranowa. Wierzę w to. Nadine to przeciwieństwo mnie samej w roku 1975. Ale łączą mnie z nią intymne, sekretne więzy. Ja także byłam zagubiona, w sytuacji bez wyjścia. Dobrze o tym pamiętam, chociaż dzisiaj jestem najlepiej płatną aktorką we Francji. Ale przez wiele lat musiałam walczyć z prześladującą mnie nieustannie zjawą. Tą zjawą była Sissi, bohaterka czwartorzędnej powieści. Grałam ją w trzech kolejnych filmach. Miało ich być jeszcze więcej, chyba dziesięć. Kiedy po raz czwarty ponowiono ofertę, odrzuciłam ją, mimo że były to tysiące hiarek. Uważano, że oszalałam. A ja tymczasem postanowiłam zerwać przylepioną mi etykietkę. Byłam aktorką skazaną na jedną rolę. To było jak więzienie, jak złota klatka. Postanowiłam się z niej wydostać. Miałam 19 lat, kiedy spotkałam Alaina Delona. Wraz z nim opuściłam Wiedeń i przyjechałam do Paryża. Dzięki Delonowi nauczyłam się francuskiego, dzięki niemu zrozumiałam, że nie mogę już nigdy grać Sissi, dzięki niemu otrzymałam moją pierwszą rolę w filmie francuskim. Sissi, krynoliny, przystojni oficerowie, bale, dwór — to wszystko poszło nareszcie w zapomnienie. Wówczas właśnie Claude Sautet doszedł do wniosku, że młoda Niemka o jasnych oczach może przyciągnąć widzów. Powierzył mi role w swoich kolejnych filmach: „Okruchy życia”, „Maks i ferajna”, „Cezar i Rozalia”. Trzy świetne role, a jako partnerów dał mi Michela Piccoli, Yves Montanda, Sami Freya. W ostatnich dwóch latach wystąpiłam w ośmiu filmach. Chciałabym zrobić przerwę, powrócić na scenę. Marzę o zagraniu w sztuce Brechta „Święta Joanna od szlachtuzów”. Ale już wkrótce rozpoczynam zdjęcia w nowym filmie Sauteta: „Mado”.