Piłat i inni

Niemal jednocześnie pojawiły się na ekranach dwa filmy Andrzeja Wajdy. Żeby zobaczyć „Piłata i innych" do warszawskiego kina „Wiedza” chodziłem kilka razy, zawsze dowiadując się, że biletów już nie ma. Wreszcie postanowiłem uciec się do pomocy konika. Żądano ode mnie pięćdziesięciu złotych, po długich targach zapłaciłem czterdzieści. Koniki zapewniały mnie, że w kolejce do kasy ustawiać się trzeba o szóstej rano. Prawdopodobnie to kłamstwo, mające usprawiedliwić wysoką cenę, zapewne jednak prawdziwa była ich opinia, że Wajda to najlepszy interes od czasów „Ojca chrzestnego“ i „Potopu Wcześniej wiadomo było, że film ten zrealizował Andrzej Wajda w sposób szczególnie ekstrawagancki. Golgota we współczesnym mieście, jedni aktorzy w kostiumach historycznych, inni w strojach współczesnych, wszystko to trudne było do wyobrażenia. A były przy tym i kłopoty związane z prozą Bułhakowa. Dawno już nie wracałem do tej książki i mogę się całkowicie mylić, niemniej sprzed lat zachowałem w pamięci mocne przeświadczenie, że najsilniejszą stroną opowieści o Chrystusie i Ponckim Piłacie była ogromna sugestywność opisów. Obrazy niezwykle oszczędne, a zarazem bardzo wyraziste. Jak choćby ten początkowy, kiedy w oślepiających blaskach słońca, które sprawiają, że wszystko wokół staje się agresywnie białe, pojawia się Piłat w płaszczu koloru krwawnika. Idąc do kina zastanawiałem się także, co zostało z Bułhakowa, skoro odjęto mu opisy?

Co najdziwniejsze w filmie Wajdy, to fakt, że wszystkie chwyty, którymi posłużył się reżyser, robią bardzo naturalne wrażenie. A przy tym Bułhakow przeniesiony we współczesność, pozostał Bułhakowem. Ja w każdym bądź razie nie żałuję jego opisów. Przypuszczam, że te trzy krzyże, które Wajda wzniósł na śmietniku nad ruchliwą autostradą, na zawsze pozostaną mi w pamięci jako obraz ukrzyżowania Jezusa. W tej chwili nie umiem nawet przypomnieć sobie, jak to było u Bułhakowa, choć do niedawna zdawało mi się, że wszystko dobrze pamiętam.

Krótko mówiąc, film Wajdy podbił mnie całkowicie, mimo że zaczął się od sceny, która wzbudziła mój bardzo gorący opór. Myślę o rozmowie Wajdy z baranem prowadzącym stada owiec do rzeźni. Baran na etacie pomocnika rzeźniczego, jako wstęp do opowieści o Chrystusie? Wydało mi się to i ekstrawaganckie, i niezbyt taktowne, a zarazem niezrozumiałe. Po tym początku spoglądałem na film nieufnie i pełen jak najgorszych przeczuć, a jednak Wajda całkowicie mnie rozbroił.

Trudno w tekście tak małym, jak ten felieton, kusić się o całościową interpretację filmu. W tej chwili zastanawiam się tylko nad początkiem dzieła. Wywiad z baranem to jakby komentarz, który Wajda dopisał do opowieści Bułhakowa. Co na dobrą sprawę oznacza ten komentarz?

Jeden z utworów Chaplina zaczyna się od obrazu stada owiec, potem idą sekwencje pokazujące, co dzieje się z człowiekiem w społeczeństwie przemysłowym. Sugestia Chaplina była jasna: maszynizm, czy jak kiedyś powiadano fordyzm, ogłupia, zmieniając ludzi w bezwolne owce kurczowo trzymające się stada. U Wajdy owce są nie mniej symboliczne. Co jednak znaczy ten symbol?

Nie wykluczone, że zaraz popełnię interpretacyjne nadużycie, wydaje mi się jednak, iż w filmie Wajdy nie tylko miasto współczesne jest kontekstem opowieści o Chrystusie i Ponckim Piłacie. Wajda sugeruje jeszcze inne ramy dla całej tej historii. Część akcji rozegrano wśród ruin hitlerowskich budowli w Norymberdze. Z tą właśnie scenerią wiązałbym początek „Piłata". Nie chciałbym posuwać się za daleko, zwłaszcza że tego rodzaju interpretacja wydać się musi trywialna. Niemniej trudno mi oprzeć się wrażeniu, iż Wajda chciał zasugerować widzowi, by całą tę problematykę moralną winy, zdrady i odpowiedzialności widział przez pryzmat naszych niedawnych doświadczeń historycznych. Innymi słowy, choćby to brzmiało nie wiem jak topornie, baran to dla mnie bardzo ironiczny symbol Hitlera. Inaczej nie umiem sobie tego wytłumaczyć, w każdym bądź razie wytłumaczyć tak, by scena ta wywołała moją całkowitą aprobatę. Jak wywołał ją sam film.

P.S. W 6 numerze „Kultury” red. Kazimierz Źórawski przywołał mnie do porządku, a wraz ze mną całą redakcję „Filmu". Fakt, że w odróżnieniu ode mnie red. Źórawski poważnie bierze sprawę krytyki filmowej i jej zadań, godzien jest, jak sądzę, powszechnej pochwały. Póki co nie chciałbym jednak, by czytelnicy „Kultury“ uwierzyli, że napratodę pragnę rozstrzelać najwybitniejszych twórców filmowych. Dlatego pozwalam sobie przypomnieć, że wszystkie felietony, które cytuje red. Źórawski zawierały w tytule słowo „pamflet"?. Źe pamflet to szczególna forma wypowiedzi, red. Źórawski wie równie dobrze, jak ja. Tym bardziej, że współpracuje z wysokonakladowym tygodnikiem „Kultura", który często zamieszcza pamflety Janusza Głowackiego. Walkę o właściwy stosunek do najwyższych wartości kultury radziłbym zacząć od siebie. Póki więc red. Źórawski nie przywoła do porządku macierzystego pisma, będę jego pouczenia znosił z niezmiennym spokojem.

JERZY NIECIKOWSKI