Vincent, François, Paul... i inni

Weekend w wiejskim wygodnym domu. Spotykają się tutaj od lat. Stare konie bawią się jak chłopcy. Biegają, grają w piłkę, gaszą pożar wywołany przez dzieci. W rozgardiaszu i relaksowym lenistwie odnajdują co tydzień zapomniany smak młodości i mit wielkiej młodzieńczej przyjaźni, która winna przetrwać wszystko: życiowe niepowodzenia, rozczarowania, popielenie marzeń i ambicji.

Wiejski dom należy do jednego z nich. To tutaj właśnie Paul (Serge Beggiani), który porzucił dziennikarskie wyrobnictwo, pracuje nad swą wielką powieścią. Czy ją kiedykolwiek skończy? Może po prostu nie ma nic do powiedzenia, a może nie potrafi przekazać swoich myśli. Noc, filiżanka mocnej kawy obok maszyny do pisania. Ale kawa nie pomaga, Paul zasypia w fotelu.

Vincent (Yves Montand) jest inny. Spala go energia, pomysły. Potrafi pracować do upadłego w swej małej fabryczce. Nie dlatego, żeby wycisnąć więcej pieniędzy, ale dlatego, że lubi konstruować rzeczy nowe, pociąga go ryzyko. System finansowy i podatkowy jest jednak nieubłagany. Małe przedsiębiorstwa bankrutują.

Robotnicy, których Vincent traktuje jak ludzi należących do jego rodziny, wkrótce będą musieli podporządkować się nowemu szefowi. Mimo najlepszych chęci i gorączkowej krzątaniny, Vincent straci wszystko: swoje przedsiębiorstwo, kobiety, z którymi był związany, energię.

Klęska François (Michel Piccoli), chociaż nie tak „widowiskowa”, jest chyba jeszcze większa. Porażki jego przyjaciół można bowiem tłumaczyć tzw. trudnościami obiektywnymi: brakiem pieniędzy, bezwzględną konkurencją czy niewymiernością kryteriów oceny pracy pisarskiej. François nie znajduje takich usprawiedliwień. Dawne młodzieńcze pasje, marzenia o „judymowskim” posłannictwie lekarza zagłuszyła codzienna rutyna dobrze prosperującego gabinetu w centrum Paryża. François nie jest tym człowiekiem, którego niegdyś kochała Maria. „Ci wszyscy mężczyźni — mówi mężowi o swoich kochankach — nie mają ani twojej inteligencji, ani siły. Ale mają coś, czego ty już nie posiadasz. Mają życie”.

Oto losy trzech pięćdziesięciolatków, trzech Francuzów z kręgów drobnej i średniej burżuazji. Migawkowa kronika rozsypywania się ich życia w morzu banału, potoczności. Gdy kino dzisiejsze tak chętnie wybiera krew, brutalny dialog, niezwykłych bohaterów, szokuje okrucieństwem i seksem, Claude Sautet, autor głośnych „Okruchów życia”, „Maksa i ferajny”, „Cezara i Bozalii”, opowiada o smutkach starzejących się mieszczan. Doskonale wie, jak należy robić taki film, aby była w nim ironia, szczypta melancholii, wdzięk i humor. Jego atutami są: świetnie skonstruowany scenariusz, znakomite zdjęcia, wspaniałe aktorstwo nie tylko wytrawnych profesjonalistów jak Montand, Piccoli czy Beggiani, ale także rozpoczynającego dopiero swą karierę młodego Gerarda Depardieu. Sautet wraz ze swym scenarzystą i autorem dialogów Jean-Loup Dabadie okazał się także mistrzem w łagodzeniu drastyczności literackiego oryginału. „Vincent François, Paul... i inni” to adaptacja powieści Claude Nerona, a książka ta — jak mówi sam reżyser — jest gorzka i mroczna. Wszyscy bohaterowie umierają lub popełniają samobójstwo. Vincent już w pierwszym rozdziale zadaje sobie śmierć. Na ekranie w jednej ze scen wyjmuje wprawdzie pistolet, ale jest to tylko gest, i to nieco kabotyński.

Gwałtowność, drastyczność, bunt nie byłyby w dobrym guście. Ten „dobry smak” czy jak chcą niektórzy krytycy — „francuski znak jakości” stał się powodem najostrzejszych ataków na film. Od kilku miesięcy „Vincent...” jest jednym z największych sukcesów kasowych kina francuskiego. Obsypany pochwałami przez prasę codzienną („Le Monde” czy „Figaro”) zbiera teraz ciosy od pism fachowych, od „Cinéma” i „Ecran”.

„Żadnej pomyłki. Wszystko jest wspaniałe. Możemy pogrążyć sie w oceanie dobrego gustu. Ale cóż za nuda”. „Oto typowy film kompromisu, tak charakterystyczny dla dzisiejszego kina francuskiego. Kiedy jedno oko roni łzę, drugie mruga porozumiewawczo, aby nas uspokoić”. „Sautet chce natchnąć widzów optymizmem. Działa na nich kojąco, a Francja Giscarda d’Estaing nie szczędzi mu podziękowań”. Najbardziej zresztą krytykowany jest obraz stosunków w fabryce Vincenta. Czy to rzeczywiście fabryka w dzisiejszej Francji, czy reklama „Club Méditerranée”, organizującego wakacje dla zamożniejszych Francuzów? — pyta jeden z krytyków.

A więc tylko miazga, fałsz, sentymentalizm, obłuda? Gdyby trzeba było wygłosić obronę Sauteta, należałoby jednak nieco inaczej spojrzeć na jego film. Może po prostu baczny obserwator przeciętnych francuskich mieszczuchów nie znajduje niczego, co byłoby ostrym przeciwstawieniem ich obecnej egzystencji. Dla rówieśników Vincenta, François, Paula w takich krajach jak Polska, ZSRR czy Jugosławia istotnym fragmentem biografii wewnętrznej była i pozostała wojna. Do niej się odwołują w swych wspomnieniach, ona jest źródłem ich obserwacji, kompleksów, ona pokazuje im niepełność dzisiejszego bytowania w porównaniu z tym, co było ich udziałem w latach młodości. Może właśnie z tej odmienności losów pięćdziesięciolatków pod różnymi szerokościami geograficznymi wynika ta bezkrwistość, łagodność, opływowość filmu Sauteta.

Rozczarowania i smutki trzech przyjaciół: Vincenta, François, Paula są po prostu nieodłączne od dramatu każdego odchodzącego powoli pokolenia, które mówi: mamy już pięćdziesiąt lat, pora już dokonać bilansu i pora zdać sobie sprawę, że nie można zacząć wszystkiego od początku, bo przecież trudno jest zrezygnować z tego, co się już zdobyło. Cóż więc pozostaje? Przyjaźń? Tak, chociaż i ona jest iluzoryczna. Wspólne weekendy, wspólne zabawy, gadanina przy stole... Jednak nie te wyreżyserowane z jubilerską precyzją mikrosytuacje dają filmowi siłę. Sceną, która go oświetla, jest nagły wybuch oskarżeń o głupotę, wygodnictwo, niemożność realizacji dawnych ideałów. Ostre słowa rzeczywiście ranią, druzgoczą tych, do których są skierowane. Ta scena pokazuje także najdobitniej, czym mógłby być „Vincent, François, Paul... i inni”, gdyby Sautet nie starał się tak usilnie o zdobycie sympatii dla swych bohaterów.

MARIA OLEKSIEWICZ

VINCENT, FRANÇOIS, PAUL... ET LES AUTRES, reż. Claude Sautet, Francja - Wiochy.