Nie tracimy ducha — mówi Georges Sadoul

WYWIAD WŁASNY „FILMU"

Znakomity historyk, teoretyk i krytyk filmowy, recenzent „Les lettres franaises" — Georges Sadoul — wygłosił niedawno odczyt w „Muzeum Narodowym" w Warszawie. Po odczycie przedstawiciel „Filmu" przeprowadził z p. Sadoulem rozmowę na temat obecnej sytuacji filmu francuskiego.


W ostatnim artykule, jaki drukowaliśmy na łamach „Filmu”, pisał pan o pewnym polepszeniu sytuacji filmu francuskiego. Czy tak jest istotnie i na czym to polega?

— Owszem, jest trochę lepiej. Podczas gdy w 1947 r. mogliśmy zrealizować tylko 74 filmy fabularne, w 1948 cyfra ta podskoczyła do 98. Biorąc jednak pod uwagę, że przed wojną realizowaliśmy przeciętnie po 125 filmów rocznie, dalecy jeszcze jesteśmy od naszego normalnego poziomu.

— Co przyczyniło się do tej poprawy?

— Przede wszystkim opinia publiczna, która kategorycznie domagała się zrewidowania krzywdzącej nas umowy Blum-Byrnes. W wyniku tej umowy zaledwie 37% czasu wyświetlania w kinach francuskich zajmowały filmu francuskie. Wtedy to powstał Komitet Ocalenia Filmu Francuskiego, który dzięki wielkiej sprężystości potrafił wszędzie założyć swe filie. Utworzenie komitetu okazało się nieodzowne, gdyż kinematografia francuska nie tylko pod względem ilościowym zbliżała się ku katastrofie. Francuscy drobni kapitaliści nie chcą ryzykować wkładu w produkcje prestiżową, firmując realizacje szmirowatych filmów obliczonych wyłącznie na „kasę".

Meetingi, pochody i manifestacje zmusiły rząd nie tylko do złagodzenia umowy Blum-Byrnes, ale także umożliwiły przynajmniej kilku wybitniejszym realizatorom powrót do pracy.

— Faktem jest jednak, że rząd francuski nadal faworyzuje filmy amerykańskie, zamiast ułatwić francuskim filmom obieg we własnym kraju.

— Niestety tak jest — potwierdził p. Sadoul — umowa filmowa jest tylko jedną z umów ekonomicznych, które zmierzają do wyeliminowania Francji z jej światowego znaczenia.

— Czy zwyżka cyfrowa produkcji idzie w parze z jakością filmów?

— Mieliśmy kilka dobrych filmów, ale jeszcze więcej niespełnionych nadziei. Produkcja przeciętnego filmu we Francji kosztuje 38-40.000.000 franków. Bardziej znany reżyser żąda jednak większego kredytu, aby swe koncepcje móc przeprowadzić z pełną swobodą. Mimo, że film taki może być zawsze eksportowany na dobrych warunkach, drobni przedsiębiorcy finansujący produkcję nie chcą ryzykować... W rezultacie trzeciorzędni realizatorzy zrobili po wojnie po 3-5 filmów, a najlepsi po 1. Niech pan zanotuje: Carné — jeden film, Becker — jeden film, Grémillon — jeden film, Clair — jeden film, Autant Lara — jeden film, Rouquier — jeden film, a z pewnością największy z nich wszystkich, nieżyjący już dziś, Feyder, który pełen entuzjazmu twórczego wrócił po wojnie do Francji, nie zrealizował żadnego filmu nie znalazłszy kredytów...

— Czy dostrzega pan w obecnej kinematografii francuskiej jakieś nowe kierunki  artystyczne?

— Mieliśmy tuż po wojnie mocny prąd ku realizmowi społecznemu. Głównym i niepowtarzalnym później filmem tego kierunku była „Bitwy o szyny" Clémenta. Poza sukcesem artystycznym, był to olbrzymi sukces kasowy. Publiczność francuska oceniła film entuzjastycznie. Wydawało się wtedy, że ten kierunek ma ugruntowaną przyszłość. Niestety, początek byt zarazem końcem. Nie dano kręcić ani elementowi ani Ronquierowi. Gdy Grémillon ukończył ciekawy scenariusz do filmu „Wiosna wolności", który miał uczcić stulecie rewolucji 1848 r. — z początku znalazł entuzjastów i nawet kredyty rządowe, ale do realizacji nie doszło. W myśl wskazań planu Marshalla rząd francuski doszedł do wniosku, że wspominanie rewolucji byłoby „niepolityczne".

— Z tego, co pan mówi wynika, że mimo „złagodzenia" francusko-amerykańskiej umowy sytuacja filmu francuskiego jest nadal bardzo ciężka.

— Niewątpliwie, tak. Nasi realizatorzy wyjeżdżają za granicę szukać pracy, co jest bardzo upokarzające dla naszej sztuki. 60 gotowych filmów francuskich oczekuje swej kolejki na ekrany, wciąż jeszcze zablokowane przez filmy amerykańskie... Niektóre wielkie kina rozpisały ankietę systemu Gallupa, z której wynikło, że 62% publiczności najbardziej lubi filmy francuskie, a tylko 8% zagraniczne, reszta jest niezdecydowana. Mimo tego wyraźnego i zrozumiałego powodzenia filmów francuskich nie można dla nich znaleźć ekranów, a skoro wreszcie wchodzą, to razem z całą grupą.

Prosimy o wyjaśnienie tego systemu.

— Istnieją drobniejsi przedsiębiorcy amerykańscy, którzy z powodu konkurencji amerykańskiej „wielkiej ósemki" także z trudem dostają ekran w Paryżu. Wtedy kupują do eksploatacji film francuski i wraz z nim kino zobowiązane jest wziąć w „bloku" amerykańskich, meksykańskich i in. filmów z ich kontyngentu.

— Jak wobec tego radzą sobie realizatorzy francuscy?

— Oczywiście, w tych trudnych warunkach nie wszyscy realizatorzy kontynuują dobre tradycje filmu francuskiego. Mamy pewną spuściznę z okresu okupacji, kiedy ostra cenzura zmuszała film francuski do eskapizmu i metafizyki Niektórzy realizatorzy starali się mimo to umiejscowić swych bohaterów w ustalonym społecznym środowisku i w realnych życiowych ramach („Skarb rodziny Gonni"), ale przeważnie obciążali ich dziwnymi zainteresowaniami metafizycznymi, którymi nudzili publiczność i siebie. Jak się już ostatecznie wynudzili, to się zabijali i... koniec filmu.

Z nowej produkcji zasługuje na pewną uwagę film L. Daquina o górnikach. Po raz pierwszy we Francji pokazano na ekranie codzienne życie górnika. Niestety w warunkach, w których żyjemy mowy nie ma, aby jakikolwiek nasz scenarzysta czy reżyser mógł pokazać więcej, aby film francuski nosił jakieś wyraźniejsze cechy rewolucyjne. Wymienię jeszcze „Les Noces de Sable", ciekawy film arabski; zwraca także uwagę „Pustelnia Parmeńska" wg Stendhala, mimo że styl filmu wypacza w znacznym stopniu znaczenie powieści. Dalej — komedie „Antoni i Antonina", w której Beckerowi udało się w początkowych partiach oddać z kronikalną wiernością życie paryskiego robotnika.

— To samo powiedział pan w swym odczycie, co wzbudziło zastrzeżenia wśród tych słuchaczy, którzy widzieli film. Podzielam całkowicie ich zdanie. Z naszego punktu widzenia jest to raczej błaha w treści, naśladująca trochę René Claira komedyjka.

— Ma pan rację, przyznał Sadoul — scenariusz, szczególniej w drugiej części jest najsłabszą stroną filmu. Pragnę jednak dodać, że realizatorzy nasi robią wszystko co mogą, aby w najbardziej niesprzyjających warunkach utrzymać prestiż filmu francuskiego.

Najważniejsze jest to, że nie tracimy ducha i wierzymy w nadejście lepszych czasów — kończy Sadoul optymistycznie.

Wywiad przeprowadził BEL.