Chaplin śpiewał o Wołdze. Wspomina Grigorij Aleksandrow

W podmoskiewskiej daczy we Wnukowie panuje cisza. Pokój zalany słonecznym blaskiem, za oknem sosny. Gospodarz prowadzi mnie do wiszącej na ścianie fotografii. Za szkłem niewielkie, pożółkłe przez lata zdjęcie mężczyzn w łódce. Jeden z nich, z gęstą czupryną kruczych włosów to Charles Chaplin, drugi, o wysokim czole i szerokich brwiach - to radziecki reżyser Grigorij Aleksandrow.

Jednego uczestnika naszej przejażdżki, Siergieja Eisensteina, nie ma na zdjęciu - mówi Grigorij Aleksandrow - gdyż to on właśnie fotografował. Chaplin zaprosił nas na przejażdżkę łódką. Był upał, ocean przy brzegu spokojny, nisko nad głowami latały mewy. Zaśpiewałem rosyjską pieśń »Wołga, Wołga«. Chaplin słuchał, a po chwili śpiewał już wraz ze mną. Już prawie pół wieku wisi to zdjęcie w moim gabinecie. Zawsze mam je przed oczyma...".

W roku 1925 wszedł na ekrany „Pancernik Potiomkin". Film odniósł niebywały sukces na całym świecie. Wkrótce postanowiono wysłać za granicę trzech członków ekipy zdjęciowej - Siergieja Eisensteina, Grigorija Aleksandrowa i Eduarda Tisse. Jechali poprzedzani sławą filmu. Delegacja miała nawiązać kontakty z wybitnymi postępowymi działaczami kultury innych krajów. Poza tym radzieccy filmowcy chcieli zapoznać się z sytuacją w kinie światowym, organizacją pracy w wytwórniach, z ich wyposażeniem. Szczególnie interesowała ich technika filmu dźwiękowego. W tej dziedzinie największe zdobycze miała kinematografia Stanów Zjednoczonych, toteż w roku 1930 radzieccy filmowcy przyjechali do Hollywood.

Przywitano nas z wielką pompą - opowiada Aleksandrów - zapewniono huczną reklamę, a wśród witających znaleźli się znani aktorzy Douglas Fairbanks i Mary Pickford, był również Charlie Chaplin. Podszedł do nas i zapytał: „Po co panowie tu przyjechali?". Odpowiedzieliśmy, że przyjechaliśmy, by zobaczyć, jak robi się filmy dźwiękowe. Roześmiał się i powiedział: „W Hollywood nikt nie robi filmów". Niepewni naszej angielszczyzny zapytaliśmy, co się tu w takim razie robi? „Tu za pomocą filmów robi się pieniądze - odpowiedział Chaplin. - A to zupełnie inne zajęcie. Jeśli chcecie zobaczyć, jak robi się dobre filmy, jedźcie do kraju, w którym produkuje się filmy takie jak »Pancernik Potiomkin«".

Opowiadano mi potem o przyjeździe do Hollywood Tomasza Edisona, wynalazcy aparatu filmowego. Edison powiedział wówczas: „Niepotrzebnie go wynalazłem. Myślałem, że z jego pomocą będą realizowane filmy przynoszące widzom oświatę i wzbogacające ich duchowo. Tymczasem w Hollywood mój aparat przekształcono w maszynkę do robienia pieniędzy".

Postępowi Amerykanie nazywali Hollywood owych lat fabryką snów. Kręcono tu filmy z wydumaną, nieżyciową, ale interesującą akcją. Byli przecież w Hollywood i ludzie postępowi, jednym z nich był Chaplin. W czasie naszego pobytu w Hollywood realizował „Światła wielkiego miasta’'. Był niezależny, nie bardzo go też lubiano za tę niezależność, za niekomercjalny stosunek do filmu. Chaplin jako jeden z nielicznych w Hollywood szanował widzów. „Po to, żeby być zrozumianym przez miliony ludzi - powtarzał często - trzeba myśleć tak jak oni".

Wobec nas był prosty i przyjacielski. Pewnego razu spotkaliśmy się na przyjęciu. Siedziałem przy stole obok słynnej hollywoodzkiej gwiazdy. Zobaczywszy Chaplina dama z nieskrywaną ironią powiedziała: „A oto i nasz geniusz". Tak odnoszono się do Chaplina za to, że nie podporządkował się panującemu powszechnie handlowemu traktowaniu kina, na którym wszyscy robili pieniądze. Chaplin widział w kinie sztukę, rozmyślał o tajemnicach komedii filmowej, o naturze śmiechu płynącego z ludzkich uczuć. Harold Lloyd na przykład chętnie korzystał z mechanicznych gagów, wspinał się po gzymsach drapaczy chmur, przechodził po drutach między domami. Widziałem Chaplina podczas pracy nad „Światłami wielkiego miasta", nad sceną, gdy włóczęga Charlie zobaczył siedzącego na trotuarze żebraka. Nie był to zwyczajny żebrak: stała przy nim mechaniczna kasa i gdy podawano mu jałmużnę, brał pieniądze i podawał kwit kasowy. Charliego bardzo to zaciekawiło. Dawał żebrakowi jedną monetę po drugiej, aż oddał wszystkie. I został z kupą kwitków w ręku zamiast pieniędzy. W czasie zdjęć śmieliśmy się, myśleliśmy, że będzie to naprawdę zabawna, udana scena. Ale po obejrzeniu materiału Chaplin zadecydował, by zrezygnować z epizodu, a to dlatego, że źródłem śmiechu była tu owa mechaniczna kasa. „W sztuce filmowej nie interesują mnie mechaniczne gagi - powiedział - a sam człowiek, jego uczucia. Śmiech powinien pomagać w zrozumieniu duszy ludzkiej".

Chaplina zawsze śmieszyły przeżytki przeszłości, wszelki konserwatyzm. Zawsze z ironią patrzył na zwyrodniały model życia w Ameryce. W latach wojny dał się poznać jako człowiek postępowy i odważny, przemawiał na wiecach, żądając szybszego utworzenia przez Stany Zjednoczone drugiego frontu, gdyż ludzie radzieccy, Armia Radziecka, samotnie walczą z faszyzmem, trzeba im pomóc. Apele i oskarżenia pod adresem amerykańskiego systemu o mało nie zaprowadziły go do więzienia. Po wojnie musiał Amerykę opuścić.

Spotkaliśmy go znów w Anglii w roku 1953. Powiedział mi wtedy, że do Ameryki nie wróci. Posyłano do niego wysłanników. Prezydent Johnson obiecywał mu złote góry. Ale i wtedy do Ameryki nie pojechał. I póki trwała zimna wojna - słowa dotrzymywał. Do Ameryki udał się dopiero na premierę swoich starych filmów i przyjmowano go tam po królewsku.

Charlie Chaplin do końca życia pozostał wierny idei postępu, pozostał wiernym przyjacielem Związku Radzieckiego. Zawsze walczył o pokój i przyjaźń między narodami. Światowa Rada Pokoju przyznała mu swoją nagrodę; z pieniędzmi, które wówczas otrzymał, obszedł się po swojemu: przekazał je komitetom obrońców pokoju w różnych krajach.

W Hollywood bardzo się zaprzyjaźniliśmy z Chaplinem. Spotykaliśmy się często, bywaliśmy u niego, graliśmy w tenisa, on przychodził do nas. Kiedyś zawiózł nas łódką na wyspę Santa Catalina, niedaleko Hollywood. Na tej wyspie zrealizowano wiele filmów, stały tam makiety starych okrętów, pirackich żaglowców. Kiedy przejeżdżaliśmy koło skał, Chaplin powiedział:

- Tu za każdym kamieniem siedzi lew morski. Jeśli krzyknę ich głosem, to się pokażą.
- To niemożliwe - nie mogłem uwierzyć.
- Zakład? Dajecie po 10 centów za lwa?

Przyjęliśmy zakład. Założyliśmy się, że lwów będzie mniej niż kamieni. Chaplin krzyknął - i zza każdego kamienia wychynęły ich głowy. Było ich mnóstwo. Musiałem więc wyjąć z kieszeni wszystkie monety i oddać je śmiejącemu się Chaplinowi. Potem śpiewaliśmy „Wołga, Wołga”. A kiedy wyszliśmy na brzeg Chaplin nagle powiedział: Słuchajcie, a dlaczego nie mielibyście zrobić filmu o Wołdze. Przecież to taka wspaniała rzeka, jak nasza Missisipi. Rzeka-matka. Można znaleźć masę tematów, aby ją pokazać".

Rzeczywiście, po kilku latach sięgnąłem po ten pomysł i zrealizowałem film „Wołga, Wołga".

W domu Chaplina spędzaliśmy ciekawe wieczory. Lubił pokazywać gościom zabawne scenki. Ustawiał dwa parawany, puszczał płytę z marszem wojskowym i pokazywał, jak ludzie różnych zawodów maszerują podczas parady, jak dumnie wybijając krok, wysoko podnosząc nogi, pusząc się idą generałowie, jak idą gwiazdy filmowe śląc wszystkim olśniewające uśmiechy i machając ręką. Konaliśmy ze śmiechu. A pod koniec powiedział: Teraz wam pokażę, jak defilują komicy. Byliśmy przekonani, że Chaplin potknie się, upadnie, będzie próbował dalej nas rozśmieszać. Długo nie wychodził zza parawanu. Grzmiał marsz i w końcu pojawił się smutny, zamyślony człowiek. Patrzył na widzów i przypominały się słowa Gogola: „Panowie, z kogo się śmiejecie". Z samych siebie się śmiejecie". Był to wielki numer Chaplina.

Co czuje prawdziwy komik? Chaplin opowiedział mi anegdotę o słynnym szwajcarskim klownie Grocku. Pewnego razu przyszedł do lekarza pacjent skarżąc się na swój melancholijny nastrój...

- Nie wiem, co robić. Od dawna nic nie może mnie rozweselić.

A doktor:

- W naszym mieście występuje właśnie najśmieszniejszy klown, jakiego w życiu widziałem. Niech pan pójdzie na występ Grocka, a smutek na pewno minie.

Na to pacjent:

- Drogi doktorze, nie mogę, niestety, tego zrobić. Klown Grock - to ja...".

Gdy Chaplin przeniósł się do Szwajcarii i zamieszkał w Vevey, zapraszał mnie tam z żoną - Lubow Orłową. Zawsze zamawiał nam pokój w hotelu „Trzy Korony" nad Jeziorem Genewskim, niedaleko swojego domu; ten sam pokój, w którym zawsze zatrzymywał się i pracował Balzak. Całymi dniami rozmawialiśmy. Pisał wtedy pamiętniki i czytał nam ich fragmenty.

- Do 18 roku życia niczego nie rozumiałem. Korzystałem z cudzych myśli - mówił Chaplin. - Dopiero mając lat 18 zacząłem mieć własne myśli.

Wspaniale grał na fortepianie. Sam komponował melodie do swoich filmów. Bardzo zabawnie śpiewał romanse rosyjskie. - „Haj-da-trojka, śnieg pu-cz-cz-czysty".

Opowiadał, że w Hollywood działał teatr jego brata, Sydneya Chaplina. Był to jednak w rzeczywistości tylko parawan. Spektakle reżyserował nie brat, a on sam; marzył o wystawieniu „Otella" z Paulem Robesonem w roli głównej.

Nie rozumiem - mówił - dlaczego wszyscy ukazują Desdemonę jako sentymentalną dziewicę. Ja ją widzę zupełnie inaczej. Dla mnie Desdemona to arystokratka, która pokochała Murzyna. To kobieta targana burzliwymi namiętnościami".

Siedzimy z Grigorijem Aleksandrowem w jego gabinecie, na piętrze. Posadził mnie przy swoim stole do pracy, abym mógł wygodnie pisać, sam siedzi w fotelu. Słońce niezauważenie przeszło na drugą ścianę. Nagłe mój rozmówca, jakby ocknąwszy się z myśli o przeszłości, mówi:

- Niedawno radzieccy widzowie znowu mogli zapoznać się z twórczością Chaplina; wyświetlano „Cyrk", „Króla w Nowym Jorku", „Światła rampy", wspaniałą „Gorączkę złota”. Te filmy są w naszym kraju bardzo popularne. I jestem szczęśliwy, widząc nowy sukces jego twórczości. Wiele lat minęło od czasu, gdy z Siergiejem Eisensteinem zaprzyjaźniliśmy się z Chaplinem, ale nasza przyjaźń przetrwała próbę czasu. Do jego ostatnich dni pisywaliśmy do siebie. Kiedyś dostałem od Chaplina zdjęcie: wielki artysta w otoczeniu swej licznej rodziny. Siedzi w fotelu człowiek posunięty w latach, stary, ale w oczach płonie młodzieńczy zapał.

Aleksandrów milknie na chwilę.

- 17 grudnia przysłał mi życzenia z okazji nowego, 1978 roku, a 25 już nie było go wśród żywych. Przeżyłem wstrząs. Potem znów nadeszła szokująca wiadomość o niewiarygodnym akcie wandalizmu: skromny grób Chaplina został otworzony, a trumna z ciałem wielkiego artysty skradziona. Sprawcy zażądali milionowego okupu. Jakże okrutne szyderstwo z pamięci człowieka, którego całą twórczość przenikała miłość do ludzi, do poniżonych i ciemiężonych.

Pamięć o wielkim artyście będzie jednak wiecznie żywa. Dla mnie pamięć ta będzie szczególnie droga i święta, gdyż przez wiele lat łączyła mnie z Chaplinem prawdziwa przyjaźń.

Notował: Jurij Biełkin