Na fotelu psychoanalityka

Oficyna „Książka i Wiedza" zdecydowała się rzucić na rynek autobiografię Anthony Quinna, „pamiętnego Greka Zorby”, jak przypomina się na skrzydełku książki, w niebagatelnym nakładzie sześćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Decyzja śmiała, biorąc pod uwagę zawartość wyznań Quinna, zatytułowanych dość pretensjonalnie „Grzech pierworodny". Aby nie trzymać w zbytnim napięciu czytelników, edytorzy wyrzucili pointę na tylną okładkę. Dowiemy się więc przed rozpoczęciem właściwej lektury, iż „kochać i być kochanym bez warunków - to dla mnie najwyższy cel. Niezdolność do takiej miłości - to dla mnie grzech pierworodny, z którego rodzą się wszystkie inne grzechy". Rzecz właściwa okazuje się na miarę wytłuszczonego cytatu: przez trzysta sześćdziesiąt stron Quinn, siedząc na krześle w gabinecie psychoanalityka, wyznaje (także na nasz czytelniczy użytek) swoje kompleksy i zahamowania, które wzięły „z braku umiejętności kochania", oczywiście duchowego.

Sądząc po rekomendacji zawartej na wspomnianym skrzydełku okładki („książka ta napisana niesłychanie szczerze i bezpośrednio"), za dobrą monetę wziął edytor wszystko to, co w pamiętnikach Quinna jest efekciarskim chwytem z literatury na poziomie naszych „Kulis". „Szczerość i bezpośredniość" wyznań znanego aktora wiąże się bowiem głównie z używaniem słownika pełnego „skurwysynów" i „gówna", przy jednoczesnym dzieleniu się szczegółowymi relacjami z łóżkowych znajomości z kolejnymi paniami, nie wyłączając własnej nocy poślubnej. Wprawdzie powiada się, iż w środowisku artystycznym „wszystko jest na sprzedaż", to jednak to, co wyprzedaje Anthony Quinn w swojej autobiografii wprawia w niejakie zażenowanie. Rzecz nie w zgorszeniu (którego dziś już wywołać nie mogą nawet opowieści aktora o wystawianiu fallusa przez dziurę w płocie swojej kuzynce czy zabawy w inscenizację „nowego tekstu" w buduarze Mae West, dziwnie przypominające gry niesceniczne), lecz w dozie niesmaku, jaka towarzyszyć musi zwierzeniom w konwencji prasy brukowej, których w końcu nikt, od aktora tej klasy nie wymagał czy oczekiwał.

W autobiografii Anthony Quinna ryzykowny ekshibicjonizm idzie zresztą w zawody z pretensjonalną pozą. Otóż przez całą książkę toczy się dyskurs aktora z tajemniczym Chłopcem, który okazuje się „alter ego" hamującym jego osobowość, zaś dodatkowym wzbogaceniem metafizycznego planu wspomnień mają być wizje i sny, utrzymane w stylu symbolicznego kina amerykańskiego. „U szczytu skały rysuje się na tle nieba czarna pantera. Potem dochodzi tam druga pantera i jeszcze jedna, i jeszcze, aż wszędzie nad kanionem, otaczając go, stoją gniewne, wielkie czarne kocice. I wszędzie od skał odbija się echem ich warczenie”. Żeby było śmieszniej i straszniej, bohater budzi się z koszmaru dusząc... własną żonę. Lecz ironicznego dystansu wobec tych psychoanalityczno-erotycznych rewelacji darmo szukać w „Grzechu pierworodnym". Quinn z zaskakującą dosłownością celebruje rewelacje swojego seansu freudystycznego - kończąc go wielkim wołaniem (oczywiście wśród kanionów): „Miłość", „Miłość!", „Miłość!".

Pouczające skądinąd doświadczenie czytelnicze: pod jakie konwencje i jakie modele popularności piszą wspomnienia znani aktorzy. Osobiście wolę stylizację pod dziewiętnastowieczne romanse wyznań Poli Negri, naiwne i słodkie jak jej filmy, by nie wspominać o literaturze pamiętnikarskiej zrodzonej z autentycznych pobudek, otwierającej świat rzeczywistej osobowości autora, jak w przypadku niedawnych wspomnień Jean Renoira. Książka Quinna razi tylko na naszym rynku i przy naszej tradycji: zapewne była doskonałe wykalkulowana na warunki amerykańskie. Kiedy odrzuci się więc oczekiwania serio, związane z nadzieją dotarcia do osobowości „Greka Zorby" czy też jego warsztatu artystycznego (tutaj zawód szczególnie dotkliwy, Quinn pisze ledwie o swych hollywoodzkich początkach, zupełnie pomijając milczeniem okres, który przyniósł mu rzeczywiste aktorskie osiągnięcia i dzisiejszą sławę) pojawia się szansa potraktowania „Grzechu pierworodnego" jako curiosum, godnego socjologicznej refleksji. Czym hollywoodzcy aktorzy są i kim chcieliby być; jak starają się uwiecznić w pamięci tych, którzy śledzili ich karierę, i tych, którzy znać ich będą tylko z autobiografii...

Swoją drogą, moda jaka nastała ostatnio na aktorskie wyznania i wspomnienia ludzi kina budzi równie paradoksalną refleksję. Zaczynamy po niewczasie budować mitologię gwiazd Dziesiątej Muzy, gdy epoka ta w samym kinie bezpowrotnie przeminęła. Sens mają dziś pamiętniki o walorze literackim i osobistym. A propos - czy ktoś z edytorów zainteresował się już „Przemianami" Liv Ullmann? Myślę, że słuszniej było sięgnąć po nie, niż po „Grzech pierworodny” (nomen omen!) Anthony Quinna.

Wojciech Wierzewski

Anthony Quinn: GRZECH PIERWORODNY. Autobiografia. Przekład Zofii Kierszys. Książka i Wiedza, Warszawa 1978.