Welles jako aktor

Orson Welles jest przede wszystkim wybitnym reżyserem, autorem znakomitego „Obywatela Kane” i wielu innych filmów, wśród których poczesne miejsca zajęły „Wspaniałość Ambersonów”, „Dama z Szanghaju” i „Mister Arkadin”. Nieco w cieniu pozostawała zawsze jego działalność aktorska.

Welles mawiał nieraz, że gra po to, by zarobić na realizację własnych filmów; w jego oświadczeniach kryje się jednak sporo przewrotności. Wiadomo przecież, że Welles występował z reguły w filmach, które sam reżyserował. I jego kreacje były nierozerwalnie związane z materią opowieści. Trudno wyobrazić sobie „Obywatela Kane" czy „Damę z Szanghaju" bez udziału Wellesa. Jego silna osobowość dominowała nad otoczeniem, wyrażała pewne prawdy o świecie i ludziach, które reżyser pragnął donieść do widzów. Był zwykle pełen energii, wiary w szlachetne ideały i stopniowo, pod wpływem okoliczności, tracił swe szanse, ponosił klęskę. Mówiono, że los jego bohaterów wiąże się z losem silnych osobowości, wykształconych przez odchodzący wiek dziewiętnasty które zostały zniszczone pod naporem postępującej techniki i cywilizacji. Końcowy efekt był wciąż taki sam: opuszczony przez wszystkich bohater, zdradzony lub pokonany, umierał w samotności, nie mogąc spełnić zamierzeń jakie sobie wyznaczył. Romantyczna klęska miała nie tylko wymiar poetycki, można było ją rozpatrywać także w kategoriach moralnych i socjologicznych. Wraz z pojawieniem się wysoko rozwiniętego przemysłu nie było już miejsca w Stanach Zjednoczonych na silne osobowości, na jednostki wybitne. Ich miejsce zajmowali ludzie w „białych kołnierzykach", menedżerowie doskonale orientujący się w pułapkach wykresów i sążnistych kolumnach cyfr. Oni to w gruncie rzeczy przejęli ster władzy, sprowadzając polot i fantazję w granice praktycyzmu i chłodnej spekulacji myślowej.

Klęska romantyków była obiektywną koniecznością historyczną. Nikt nie wyraził jej w kinie amerykańskim lepiej od Orsona Wellesa. „Obywatel Kane" i „Wspaniałość Ambersonów" mają więc walor dokumentów społecznych. Później, przez długie lata, autor usiłował powtórzyć swe sukcesy, ale nadaremnie. Był do końca nie pogodzony z porażką romantyzmu, z pogrzebaniem heroicznych ideałów, które upadły pod naporem monotonii życia, rzeczywistości. Próbował być krytykiem nowej rzeczywistości, ale czynił to z pozycji człowieka gorzko zawiedzionego nie przewidzianym obrotem spraw, w końcu tendencyjnego, usiłującego żyć nadal wspomnieniami dawnej świetności. Powstawały więc utwory drapieżne i gryzące pozbawione jednak wnikliwej analizy. W „Mister Arkadinie" świat jest niby ten sam co w „Obywatelu Kane", a przecież wyraźnie uproszczony, skarykaturyzowany, zdeformowany. Żyją w nim wyłącznie ludzie okriltni i źli sprowadzeni do prostych odczuć i odruchów. Pośród nich zaś króluje odrażający, opasły handlarz broni, skinieniem ręki wypuszczający armię najemnych morderców, bezlitośnie rozprawiających się z niewygodnymi przeciwnikami. Przy czym zło nie ma tu odnośnika społecznego. Jest uchwycone w kategoriach mistycznych, jako „odwieczna i niepokojąca cecha ludzkiego zachowania".

Rzecz zastanawiająca, iż zarówno role szlachetnych romantyków, skomplikowanych i drażniących sprzecznością swych charakterów, jak i role karykaturalnych demonów, gra wciąż Orson Welles. Ale jakże gwałtownie zmienia się jego styl bycia, środki wyrazu aktorskiego, nawet wygląd zewnętrzny. W okresie „Obywatela Kane", „Intruza" i „Damy z Szanghaju" był wysmukły, elegancki, wysportowany. Jako mąż sławnej podówczas gwiazdy Rity Hayworth uchodził za pierwszego amanta Hollywoodu. Później wyjechał do Europy, roztył się, jego hałaśliwy, rubaszny styl życia stał się ozdobą wszelkich skandali towarzyskich. Zdawało się jednak, że teraz właśnie, gdy Welles utracił status amanta, będzie aktorem subtelnym, o wycieniowanym profilu psychologicznym.

Tymczasem stało się inaczej. Upraszcza swój wygląd korpulentnego zapaśnika, karykaturuje uprzednie delikatne zachowanie, coraz częściej lubuje się w ukazywaniu swej postaci w świetle jeszcze bardziej niekorzystnym. W „Dotyku zła”, grając odrażającego inspektora policji amerykańskiej, chodzi nieustannie nieogolony, w zbyt obszernym ubraniu, z doprawionym nosem. Postaciami, które grywa w filmach, będą teraz wszelkiego autoramentu opoje, ludzie wykolejeni, odrzuceni przez społeczeństwo na margines życia. Taki będzie rubaszny „Falstaff” oparty na motywach sztuk Williama Szekspira, taki będzie farmer z „Długiego, upalnego lata” według opowiadania Williama Faulknera czy zagubiony w puszczy złoczyńca w „Gwieździe południa”. Welles akcentuje wyłącznie swą zewnętrzną osobowość, ograniczając się do kilku zaledwie gestów i prostej mimiki.

Jeśli więc budzi uznanie widzów to nie dzięki postaci, z którą się utożsamia na ekranie, a pewnym ukrytym znaczeniom, jakie zdaje się ona nosić w ekranowym widowisku. Welles nieustannie stara się sprawiać wrażenie człowieka z przeszłością, tęskniącego za czymś, co już bezpowrotnie minęło. Uświadamiamy wtedy sobie, że jest to wciąż ów niewygasły jeszcze, niezwalczony romantyzm, który tlił się gdzieś na dnie duszy pokonanego umierającego Kane'a. Chętnie przywołuje postacie z utworów klasycznych: Williama Szekspira, Julesa Verne'a czy nawet Waltera Scotta. Są one odnośnikami prowadzącymi w przeszłość, do kraju dzieciństwa, a poprzez wspomnienia - do arkadii wieku dziewiętnastego. Zderzenie owych tęsknot nie ujawnionych, ukrytych gdzieś za fasadą uproszczonych gestów i zachowań, z rzeczywistością ekranową ma uzmysławiać widzowi niepokój o nasz współczesny świat, o to czy rzeczywiście jest on „najwspanialszym ze wszystkich światów”.

Gdyby zaś sięgnąć dalej - można by powiedzieć, że Welles wciąż gra swojego „obywatela Kane". Sprowadził go z tamtego filmu, przetwarza nieustannie i cząstka po cząstce przekazuje w kreacjach tworzonych w utworach innych reżyserów. Miał kiedyś świadomość zarabiania rolami filmowymi na realizację przyszłych utworów. Niektóre z nich, jak choćby „Don Kichota”, kręcił latami po kawałku. Nie słychać jednak, żeby starał się sfinalizować swoje pomysły. Coraz częściej oglądamy Wellesa żyjącego przeszłością i dawną świetnością: artystę, który odcina kupony od swojej sławy. A jest ona wyjątkowa i niepowtarzalna - stąd charakterystyczny odblask, jaki pada na teraźniejszość niezapomnianego Kane'a.

Janusz Skwara