Wiesław Gołas? – Tak, lubię go

Na sławnym teatrze „GIobe“ wywieszono niegdyś sentencję: „Wszyscy są aktorami". Skoro tak — kimże jest aktor? Kimś, kto potrafi skupić w sobie cechy powszechne i sztukę ich prezentacji doprowadzić do perfekcji? Kimś, kto ma tak bogatą osobowość, że czerpie z niej przez lata i zawsze jeszcze ma coś nowego w zanadrzu, czym zaciekawi publiczność? Kto jest jednym z nas, prowadzi swą życiową grę jak wszyscy, tyle, że na scenie robi to wyraziściej i przez to bardziej interesująco? Kto nas podpatruje, naśladuje i tę umiejętność uczynił swoim zawodem?

Jeżeli przyjmiemy, że w każdej z tych odpowiedzi zawiera się łut prawdy, to i tak jeszcze dalecy będziemy od pełnego rozumienia fenomenu aktorstwa. Zwłaszcza, że aktor aktorowi nierówny a każdego cenimy lub odrzucamy z odmiennych powodów. Że kryteria powodzenia zmieniają się z latami, że współ egzystują na równi uznawane, choć różniące się diametralnie konwencje aktorskiej sztuki. Że są aktorzy wielcy — „boscy" i wielcy — „ludzcy”, przemawiający do wyobraźni widzów swym podobieństwem do wzorów mijanych co dzień na ulicy. Są także aktorzy po prostu lubiani i popularni.

Jednym z tych, którym to miano w pełni przysługuje jest Wiesław Gołas. Na popularność zasłużył sobie wieloma cechami, choćby pracowitością, częstą obecnością w obsadach macierzystego teatru, na ekranach telewizorów i kin, szeroką skalą możliwości twórczych predysponującą do obsadzania w rolach nader różnorodnych, osobistym urokiem i ciepłem, jakimi potrafi obdarzyć swoich bohaterów.

Gołas, gdy mówi o motywach, które skłoniły go do podjęcia zawodu aktora podkreśla, iż zadecydowały dwa: pragnienie przeistaczania się w coraz to inną osobowość oraz marzenie by dostarczać ludziom zabawy i rozrywki. Jeżeli proste spełnienie własnych zamysłów świadczy o życiowym sukcesie, mamy do czynienia z takim przypadkiem.

Gołas w swej karierze teatralno-filmowej obsadzany bywał najrozmaiciej. Ale sam twierdzi, że lubi i pragnie grywać ludzi zwykłych, z szarymi życiorysami, i w tej zwykłości jakby znajdując utrudnienie i przeszkodę — poszukiwać sposobu na wzbogacenie ich rysunku, wyposażenie w cechy, które tych zwykłych śmiertelników mogą uczynić interesującymi modelami dla aktora i wartymi zainteresowania dla widza. Oglądaliśmy go ostatnio na ekranach telewizorów w serialu „Droga” Sylwestra Chęcińskiego jako kierowcę ciężarówki, człowieka pracy trudnej i nieefektownej, w roli jakby modelowo zwykłej. I jeżeli postać Marianka pozostanie w pamięci widzów, to chyba jedynie dzięki temu szczególnemu darowi wyposażania bohaterów w ujmujący urok, ciepło, sympatyczną prostotę i dobroć, a to Gołas naprawdę potrafi.

Jego wcielenia teatralne i zwłaszcza kabaretowe wyznaczają odmienną linię aktorskich dokonań, natomiast kino dawało mu chyba szczególnie wiele okazji by kreować owe postacie ludzi prostych, bohaterów ludowych, o specyficznym sposobie widzenia świata. Można by zaryzykować twierdzenie, że reżyserzy filmowi bardziej zawierzali powierzchowności aktora aniżeli jego zdolnościom kreacyjnym, eksploatowali to, co dość łatwo zauważalne, mniej dbając o wszechstronność wypowiedzi aktora. Jego postacie filmowe mieszczą się w skali pomiędzy dobrodusznością, wesołością, życiową trzeźwością a pewną dozą buńczuczności i zawadiactwa. W tych ramach znajdzie się i Marcyś z „Rancho Texas”, i Władek z „Miasteczka”, i Wiesiek ze „Szklanej góry”, jak też bohater „Ogniomistrza Kalenia” czy Smółka z „Prawa i pięści”. Z tej linii wywodzi się kierowca Szkudlarek w „Trzech krokach po ziemi”, a nawet kapitan Sowa z serialu telewizyjnego. Zmieści się w tym wymiarze piekarz Kazio z „Dziury w ziemi”, jak wreszcie i bohater „Drogi”.

Jest też cała plejada filmowych ról charakterystycznych, w których Gołas błyszczy jako mistrz rysunku wyrazistego, konturu ostrego, żywiołowości w kreśleniu cech postaci zróżnicowanych i niepowtarzalnych. Bokser Ciapała w „Mężu swojej żony” niczym nie przypomina klowna Roberta z „Domu bez okien”, odrażającego żandarma z „Jak być kochaną” trudno zestawić z Robertem w „Żonie dla Australijczyka”, baron z „Lalki” zestawiony z Frankiem w „Grze”, a Tomek Czereśniak z serialu „Czterej pancerni i pies” postawiony obok Stefana Waldka w „Dzięciole” wydają się tak sobie dalecy, że trudno uwierzyć, iż mają tę samą twarz.

Jest jeszcze grupa ról filmowych wywodzących się wprost z postaci scenicznych, a zwłaszcza kabaretowo-estradowych Gołasa. Czasem jest to proste przeniesienie — jak Albin w „Upale” mający rodowód w telewizyjnym „Kabarecie Starszych Panów”, innym razem, jak w wydaniu specjalnym PKF z 1959 roku, czy w „Nowym” lub w „Hydrozagadce” — kontynuacja gatunku doprowadzonego przez aktora do perfekcji: najróżniejszych odmian groteski i satyry, gdzie bywa mistrzowski i wspaniale błyskotliwy.

Wydaje mi się, że swoistym i nader udanym połączeniem tych wszystkich cech: realizmu obserwacji z groteskowym przerysowaniem była rola Chudego w „Chudym i innych”, w której udało się stworzyć jakby nadrzeczywistość odbijającą przecież realność zachowań i przeżyć bohatera.

Pisałam o skłonności do obsadzania Gołasa w filmach, które wykorzystują raczej jego fizyczność aniżeli umiejętności kreacyjne. A przecież w teatrze dał się poznać jako aktor finezyjnie opracowanych ról, aktor ogromnie bogatych środków wyrazowych, żeby tylko wspomnieć dawne prześwietne „Parady”, czy nie tak dawnego Papkina we fredrowskiej „Zemście”. O ogromnych możliwościach aktora świadczą też wycyzelowane mikro-formy kabaretowe, od legendarnego już „Konia” po „Dudka”, a zwłaszcza „Kabaret Starszych Panów”. Gołas tworzy postacie jakby od niechcenia, ale wiadomo ile trudu kosztuje podobna lekkość. Gołas gra, śpiewa, tańczy, fechtuje się, jeździ konno — a wszystko to robi tak jakby życie poświęcił na każde z tych zadań.

A przy tym wszystkim — również i dla niego nikt nie pisze specjalnych scenariuszy. Może jest za dobry i dlatego nie wydaje się potrzebne specjalne pisanie — wystarczy specjalne wykonanie? Chyba coś takiego zdarzyło się z „Drogą”, co do której były podobno wątpliwości przed skierowaniem do produkcji. Dopiero pomysł obsadzenia Golasa w roli głównej uruchomił całe przedsięwzięcie. Bo Gołas jest „dobry na wszystko”.

Ale to jest oczywiste uproszczenie. Nawet z tą twarzą, i z tą inwencją, i z tą wolą wyposażenia postaci we wszystko co najlepsze, nie można oczekiwać cudów, gdy materiału nie staje. Aktorami jesteśmy wszyscy, lecz aktor postawiony przed kamerą musi być doskonalszy od nas wszystkich, choćby tylko nas miał przedstawiać. Więc i Wiesław Gołas czeka jeszcze na takich scenarzystów, którzy mu w wydobywaniu coraz to nowych cech osobowości pomogą. Ba, którzy te nowe cechy odkryją — dla pożytku jego i nas — widzów, którzy go podziwiają i czerpią prawdziwą radość z jego sztuki.

ELŻBIETA SMOLEŃ-WASILEWSKA