Morderstwo w Catamount

Po „Iluminacji”, a przed „Bilansem kwartalnym” Krzysztof Zanussi zrealizował w USA dla producenta i dystrybutora zachodnioniemieckiego „Morderstwo w Catamount”. Tak więc w krótkim okresie pojawiły się trzy różne filmy, które wnoszą dość zasadniczą poprawkę do biografii reżysera.

W korespondencji nadesłanej z Nowego Jorku („Film” nr 43/73) Zanussi pisze: „Zastanawiam się, czy chciałbym powtórzyć to amerykańskie doświadczenie? Na pewno nie w tej samej postaci (...) Warto tylko wtedy, jeśli stopień kompromisu nie będzie większy niż zwykle. Byłoby warto, jeśli mógłbym zrobić film autorski, o sprawach, które są mi bliskie. A spośród tych spraw bardzo wiele można opowiedzieć tylko w Polsce”.

Cytat ten, wykrojony z większej wypowiedzi, deformuje pierwotną myśl. Ale nawet z tym zastrzeżeniem wyłania się ostro stanowisko Zanussiego: „Morderstwo w Catamount” to pewnego rodzaju kompromis i artystycznie drugorzędne doświadczenie; rekompensatą dla niego będzie „Bilans kwartalny” realizowany jako „film autorski”. Nie tylko to. „Iluminacja” zamknęła pewien etap twórczości, który cechowała szczególna osobistość i — również szczególna — dyskursywność. Oba najnowsze filmy („Morderstwo” i „Bilans”) są zbyt różne, by można coś pewnego sądzić o nowej drodze Zanussiego, są też bardziej skonwencjonalizowane. Czuć w nich pewne drżenia, niepewności, oscylacje; osobiście uważam je za „gorsze”, ale równocześnie „ciekawsze”, bo na naszych oczach Zanussi zmienia skórę i otwiera drugi rozdział swego życiorysu, co nie przychodzi łatwo.

„Morderstwo w Catamount” zostało zrealizowane na podstawie opowiadania „I'd Rather Stay Poor” (Wolałbym zostać biednym) amerykańskiego pisarza James Hadley Chase’a. Chase, obok Raymonda Chandlera i Mickeya Spillane’a, należy do najbardziej poczytnych autorów powieści kryminalnych. Pisarze ci rozpięli nad niebem Ameryki i Europy „czarny parasol”; książki ich, ciągle wznawiane, uzupełniane, tłumaczone i ekranizowane, stały się realiami życia, a raczej jego zbrodniczej poetyki. W Polsce najmniej znany jest właśnie Chase, bo nawet jego najgłośniejsza powieść — „Nie ma orchidei dla Miss Blandish” — nie została przetłumaczona.

Ekranizując „Morderstwo”, które z mocy samego gatunku należy do kina komercji, Zanussi nałożył sobie pewne pęta. Zawęziły je międzynarodowe warunki realizacji; barw Polski, oprócz samego reżysera, bronił jeszcze Witold Sobociński (autor zdjęć) i Aleksander Bardini (epizod aktorski). Właściwie jest to film zachodnioniemiecki, jeśli za punkt wyjścia weźmiemy osobę producenta i odtwórcę roli głównej Horsta Buchholza. Natomiast pozostałe role przypadły Amerykanom (Ann Wedgeworth, Chip Tylor, Luise Clark i Patricia Joyce). Zdjęcia stuprocentowo nakręcono w USA.

„Morderstwo w Catamount” to jakby sztafeta trzech wątków. Pierwszy wątek to historia ambitnego choć bez skrupułów faceta, którego życie wykatapultowało w prowincjonalnym banku, skazując na monotonną wegetację bez jakiejkolwiek nadziei na lepsze. Wątek drugi: motyw „krwawych kochanków”. Poznaje młodą kobietę opuszczoną przez męża; ona również wraz ze swoją córką, chce uciec z małomiasteczkowego czyśćca. Potrzebne są im pieniądze. Zagrabią je z banku, ale żeby odwrócić podejrzenie, mordują jedną z pracownic, by skierować podejrzenia policji na „boyfriendów” zamordowanej. Wątek ostatni: „zbrodni i kary”. Nie mogą uciec z miejsca przestępstwa bez zwrócenia uwagi. Pewnego razu córka grzebiąc w szufladzie matki znajdzie dowody zbrodni — charakteryzacje, których użyli, by upodobnić się do znajomych zamordowanej. Następuje najlepsza scena filmu: Mark wyznaje zbrodnię dziewczynce reinscenizując jej przebieg w banku. Liczy, że córka nie wsypie matki. Gdy Kit dowie się, że jej dziecko zna tajemnicę, popełni samobójstwo, a wtedy on sam się zdekonspiruje. Zbrodnia ich niejako przerosła i zmusiła do samoukarania.

W skali kina amerykańskiego nie jest to film najważniejszy. In minus zaważyła tu kameralność i niskobudżetowość. Kino akcji „made in USA” ma zawsze jakąś scenę-bombę, np. w „Bullitcie“ sekwencje pogoni samochodowej; tu namiastkowo i tylko w sensie psychologicznym tę rolę pełni scena „spowiedzi” przed dziewczynką. I po drugie, kino amerykańskie w mistrzowski sposób nawiązuje kontakt z widownią i trafia w jej podstawowe zainteresowania, w tzw. społeczne mity. Weźmy dla przykładu „Ojca chrzestnego” i „Francuskiego łącznika”. Bez względu na samą fabułę, jej prawdopodobieństwo i sens społeczny lub moralny, filmy te odwołują się do faktów pierwszoplanowych; dla „Ojca chrzestnego” tymi wywoławczymi znakami są: mafia, mniejszość włoska i „rodzina”, dla „Francuskiego łącznika” — przemyt, narkotyki, policja. W warstwie kulturowej film amerykański jest wmontowany we własną tradycję i nosi jej piętno; powracają wciąż pewne sceny i epizody. Takimi cytatami są np. w „Ojcu chrzestnym” masakra na rogatce, a we „Francuskim łączniku” uliczna inwigilacja, a więc motywy „asfaltowej dżungli”. Wreszcie ni to aluzje, ni to symbole natury personalnej; w „Ojcu chrzestnym” epizod o kandydacie na aktora i reżyserze filmowym jednoznacznie kojarzy się z kulisami kariery Sinatry; snajperskie strzały z dachu budynku we „Francuskim łączniku” wywołują reminiscencje zabójstwa prezydenta. Film Zanussiego pozbawiony — co tu dużo gadać — tego właśnie rdzenia, jest w najlepszym razie tylko ubogim krewnym. W dodatku kreacja Buchholza razi przeszacowaniem; niemiecki aktor chciał grać z furią naturalną Hackmanowi, wyszło zaś tak, jakby ratlerek próbował zaszczekać głosem ogara.

A jednak, gdy na „Morderstwo w Catamount” spojrzymy bez uprzedzeń, gdy w tym filmie nie będziemy szukać tego, co jest typowe i dla np. „Iluminacji”, i dla szczytowych osiągnięć amerykańskiego kina akcji, można wtedy powiedzieć z czystym sumieniem, że Zanussi zrobił po prostu dobry kryminał, dynamicznie zmontowany i podbudowany refleksją moralną. A nawet jest w tym coś ujmującego, że reżyser jakby zszedł z katedr uniwersyteckich i tak trochę spojrzał w kierunku ulicy...

Między „Morderstwem w Catamount” a „Bilansem kwartalnym” jest pewna zależność polegająca na sprzeczności. Ten pierwszy, choć bardziej komercjalny, charakteryzuje się większą fachowością roboty filmowej; ten drugi, na pewno bardziej „autorski”, jest przecież bardziej amatorski. Detale i realia w „Morderstwie” cieszą oko swoją sprawnością; detale i realia w „Bilansie” drapią w mózg swoim wyszukaniem.

Drżenie, które przenika sztukę Zanussiego, sprowadza się do znalezienia właściwych proporcji między wizją (intencją) a dyscypliną (realizacją). W tym szukaniu nowego stylu jest coś dramatycznego i wielkiego, bo szuka artysta o autentycznym talencie i trwałym dorobku. Ta okoliczność przydaje sprawie blasku i ciepła.

ALEKSANDER LEDÓCHOWSKI

THE CATAMOUNT KILLING, reż. Krzysztof Zanussi, RFN — USA.