Labirynt

TRZY DNI KONDORA (Three Days of the Condor). Reżyseria: Sydney Pollack. Wykonawcy: Robert Redford, Faye Dunaway, Cliff Robertson, Max von Sydow i inni. USA, 1975.

Tytuł filmu uruchamia wyobraźnię. Ale na ekranie nie ma śnieżnych szczytów Andów ani wielkich ptaków. Kondor to po prostu kryptonim służbowy Joe Turnera, zwykłego, cieszącego się dobrym samopoczuciem pracownika Amerykańskiego Towarzystwa Historyczno-Literackiego. Do obowiązków pracowników Towarzystwa należy czytanie i analiza komputerowa powieści kryminalnych i szpiegowskich, a przez to śledzenie w literaturze wszystkiego, co ma związek z wywiadem. Bowiem Amerykańskie Towarzystwo Historyczno-Literackie to także kryptonim, pod którym ukrywa się specjalna sekcja Centralnej Agencji Wywiadowczej, znanej pod akronimem CIA. Życie w Towarzystwie płynie normalnie, a nawet dość monotonnie, aż do...

Nie, nie będę streszczać filmu. Dokonywanie takiego zabiegu na thrillerze, jakim są „Trzy dni Kondora", byłoby czynnością okrutną, wymierzoną przeciw widzowi. Powiem tylko, że Joe Turner zostaje wplątany w monstrualną aferę, w której ludzie giną w zupełnie zaskakujących okolicznościach, a niebezpieczeństwo czai się w każdym zakamarku. Kondor podejmuje ogromny wysiłek, aby zdefiniować sytuację i zrozumieć, co się w ogóle koło niego dzieje. Każda próba wyjaśnienia zwiększa zagrożenie. Trzy koszmarne dni, jakie Kondor przeżywa w Nowym Jorku, zmieniają go całkowicie. Traci zaufanie do ludzi i naiwną prostotę, zyskując w zamian wiedzę o złożoności świata i konieczności walki. Początkowo prowadzi grę tylko o swoje życie, potem już przeciw tym, którzy stanowią zagrożenie społeczne. Szuka sojuszników i znajduje ich w redakcji New York Timesa. Ale czy wielka gazeta opublikuje dostarczone jej informacje o CIA?

Znak zapytania postawiony na końcu filmu jest jednak pozorny. W grudniu 1974 roku właśnie na łamach New York Timesa Seymour Hersh opublikował artykuł oskarżający CIA o działalność niezgodną z ustawodawstwem amerykańskim. Centralna Agencja Wywiadowcza, utworzona w 1947 dla celów wywiadu, w krótkim czasie przekształciła się w potężne imperium o znacznym wpływie na politykę zagraniczną i decyzje kolejnych administracji Stanów Zjednoczonych. Afery, wpadki i skandale „departamentu brudnych tricków” (jak często określa się CIA) oraz ich rozległa geografia są zbyt liczne i zbyt dobrze znane, aby jeszcze raz je przypominać. Działalność CIA ingerująca brutalnie w wewnętrzne sprawy wielu krajów zaczęła budzić obawy i w USA, jako zagrożenie tradycyjnych sposobów rządzenia i legalnych organów władzy. Nic więc dziwnego, że artykuł Hersha był przysłowiową kroplą, która spowodowała podjęcie wnikliwych badań tej wręcz mafijnej organizacji. Raporty komisji Nelsona Rockefellera i Franka Churcha ujawniły wiele faktów, których istnienia, mimo sporej jawności amerykańskiego życia politycznego, nawet nie podejrzewano.

Literatura i film nie pozostają obojętne wobec takich spraw. W 1974 r. ukazała się w USA (wydana także niedawno i u nas) powieść Jamesa Grady'ego „Sześć dni Kondora”. Sydney Pollack zamierzał dokonać początkowo wiernej adaptacji książki, jednak pod wpływem stopniowo ujawnianych informacji o działalności CIA odszedł znacznie od pierwowzoru literackiego. Zmiany dotyczą nie tylko czasu (skrócenia do trzech dni) i miejsca akcji, ale przede wszystkim charakteru wydarzeń i motywacji bohaterów. U Grady’ego cała afera oparta jest na prywatnym, nielegalnym „szwindlu” grupy pracowników CIA, u Pollacka uzyskuje ona szeroki wymiar polityczny, związany ściśle z charakterem działalności Agencji. W ten sposób „Trzy dni Kondora” wpisują się do kategorii utworów, które od końca lat sześćdziesiątych zaczęły pokazywać niepokoje i lęki Ameryki. Początkowo były to lęki społeczne, później dołączyły się polityczne. Świat Wielkich Organizacji wsparty Wielką Techniką ujawnił wiele możliwości manipulowania ludźmi. Pojawiło się poczucie zagrożenia przez Nieznane, nie to nadnaturalne, ale konkretne, ludzkie, społeczne. Pollack, którego utwór z 1969 r. o Ameryce z czasów kryzysu („Czyż nie dobija się koni?”) zyskał duże uznanie i popularność, w swoim pierwszym, jak sam mówi, naprawdę współczesnym filmie, nie jest jednak pesymistą. Pokazuje, że można jednostkowo podjąć walkę z potężną organizacją i nie przegrać, a nawet w walce tej znaleźć pomoc i poparcie tych, którzy kształtują opinię publiczną. Wiara w prasę i dziennikarzy w amerykańskim kinie jest zaiste wielka. Robert Redford grający Kondora szuka wsparcia w New York Timesie. Ten sam aktor we „Wszystkich ludziach prezydenta” jest jednym z dwójki dziennikarzy „Washington Post”, którzy wyciągnęli na światło dzienne fakty leżące u podłoża Watergate. W głośnym filmie „Koziorożec 1” afera kosmiczna zostaje zdemaskowana również przez dziennikarza. Oczywiście wiara w dziennikarzy nie pozbawiona jest podstaw, ale nie może być zbyt mocną ostoją dla optymistycznej oceny politycznej teraźniejszości i przyszłości Ameryki.

Wydarzenia w „Trzech dniach Kondora” są fikcyjne, jednak ich tło i podłoże mają ścisły związek z rzeczywistością. CIA i jej ludzie przedstawieni zostali w sposób budzący grozę. Oglądamy ogromną instytucję, z gigantycznym wyposażeniem technicznym i pozbawionymi zasad etycznych funkcjonariuszami, dla których życie ludzkie, nie przedstawia żadnej wartości, a ważne są tylko perfekcja, niezawodność i specyficznie pojęty interes „wspólnoty”. Całkowita nieufność, posługiwanie się wszelkimi środkami w polowaniu na człowieka, specjalny żargon, chłód i drapieżność - oto cechy ludzi z Langley. A cała „firma” (jak CIA żargonowo nazywają jej pracownicy) przypomina węża zjadającego własny ogon.

Precyzyjnie zrealizowany film Pollacka, o skomplikowanej i pełnej niedopowiedzeń fabule, stawia spore wymagania dociekliwości i domyślności widza przy tworzeniu spójnej interpretacji wydarzeń. Interesująco fotografowany Nowy Jork i doborowa obsada aktorska podnoszą jeszcze bardziej atrakcyjność utworu łączącego walory kina sensacyjnego z wnikliwą refleksją społeczną. W jednym z wywiadów prasowych Pollack powiedział: „Uważam, że jest rzeczą pasjonującą wprowadzanie elementów politycznych czy filozoficznych do takich gatunków jak western, love story czy thriller, tak aby nie były jedynie produktami seryjnymi. Próbuję uczynić mój film aktualnym i żywym dla szerokiej publiczności...”. Trzeba przyznać, że nieczęsto się zdarza, aby między zamierzeniami i efektem pracy twórcy zachodziła taka zgodność.

Jerzy Schönborn