Młodzi...

W ramach VI Festiwalu Kultury Studentów PRL odbyły się w kwietniu dwie ciekawe imprezy w stołecznym dyskusyjnym klubie SZSP „Kwant": seminarium „Kino młodych - kino nieznane" i IX Festiwal Etiud Filmowych PWSFTviT.

W 1972 roku, tuż po „kontestacyjnym” festiwalu w Krakowie przedstawiano w Iluzjonie ówczesnych młodych nieznanych. Uzbierało się wtedy niewiele ponad 10 tytułów. Ale to już tworzyło pewien nowy nurt. Jako nie znani występowali wtedy Kieślowski, Krauze, Królikiewicz, a najbardziej oczekiwanym filmem przeglądu było „Za ścianą” Zanussiego. Orientacje i pokrewieństwa nie były jeszcze wyraźne. Ktoś pomylił Piotra Wojciechowskiego z Krzysztofem Wojciechowskim. Najwięcej mówiło się o stylu nowego kina, o gadających głowach, w kadrze i poza kadrem. Jednak teraz, gdy przypomnieć sobie tamte filmy: „Z miasta Łodzi”, „Fabrykę”, „Monidło”, pamięta się nie ich styl, ale właśnie to gadanie, bełkot żywej polszczyzny, po raz pierwszy w takim stężeniu dopuszczonej do głosu. Była to manifestacja kina nieliterackiego, społecznego, dokumentalnego w głębokim znaczeniu tego słowa.

Jakie jest obecne „młode kino” zaprezentowane w „Kwancie”? Jedno pewne - że działa na tym samym rozpędzie ideowym, ale jest bardziej zindywidualizowane, dotyka subtelniejszych spraw.

Nie udało się w „Kwancie” zebrać wszystkiego, co narosło przez ostatnie parę lat, to oczywiste. Festiwal i tak pękał w szwach, a brakowało filmów Łozińskiego, Marczewskiego, Idziaka. Wybrano filmy tych reżyserów, którzy ukończyli szkołę po roku 1973, skupionych w Kole Młodych przy Stowarzyszeniu Filmowców. Ale i to kryterium niewiele znaczy. Na przykład Andrzej Barański ma 37 lat i wciąż szykuje się do debiutu fabularnego (kinowego), a Lech J. Majewski ma 24 lata i własny film w Zespole „Profil” („Zapowiedź ciszy”, wspólnie z Krzysztofem Sowińskim).

W programie przeglądu zamieszczono próbki manifestów artystycznych. Ciekawie wypada porównanie tego, co reżyserzy piszą, z tym, co zrobili. Oto twórca dość kiczowatego filmu, z fabułą grzęznącą w nieprawdopodobieństwach i pustych efektach, gdzie stare zmaga się z nowym - w swoim manifeście rozpisuje się o strukturze, twórczej deformacji, wyższej płaszczyźnie poezji, filozofii i wizji.

Inny reżyser, autor świetnego filmu, w którym dramat miłości rodzicielskiej buduje się z tak małych czynności, jak trzepanie narzuty, doglądanie kur i czekanie na autobus, zamiast manifestu cytuje Marka Aureliusza:

„Kochaj sztukę, której się nauczyłeś, i w niej znajdź spokój. Resztę zaś życia przepędź jako człowiek, który zdał swe sprzeciwy w ręce bogów, a z siebie nie czyni tyrana ani sługi żadnego człowieka”. I właśnie ten film ma niezależną strukturę i „wyższą płaszczyznę odniesienia” dla najdrobniejszych zdarzeń, podczas gdy tamten jest tylko efektownym rozwinięciem ogólnikowego frazesu.

W publicznej dyskusji znowu któryś z krytyków domagał się, aby nowe kino mówiło prawdę wprost. Precz ze sztuką aluzji. Precz z perfekcjonizmem. Rozumiem potrzebę kina-gazety, to powraca co jakiś czas. Ale tym razem zarzut jest chyba nie na miejscu. Aby coś zostało wyrażone, coś musi zostać ukryte. To, co nazwano pogardliwie perfekcjonizmem, jest już stylem. Własny styl ma Szulkin, Andrejew, Barański. Dopracowują się go - Wiszniewski, Koterski, Starecki, Bajon. Biegłość językowa opanowana tak wcześnie daje zabezpieczenie na przyszłość. To się na pewno opłaci. Niezależność formy musi się wiązać z niezależnością myślenia.

Jakie są cechy nowego stylu? Podam kilka narzucających się określeń, tak jak przychodziły do głowy w pośpiechu, gdy oglądałem filmy.

A więc - Szulkin: humor nieradosny, podszywający się pod folklor. Styl mechaniczny, skrzypliwy. Zasada szopki, czasem - gotyckiego malarstwa. Figurki ludzkie wykonują sformalizowane ruchy, są tylko na pół żywe. Na tych półożywionych obrazach, zawieszonych w czasie, przedstawione jest grzeszne życie: zło, męka, mechaniczna praca, mechaniczne przyjemności. Brak drugiej strony - tych zbawionych. W jasełkach Szulkina („Narodziny") trzej królowie jadą saniami, ale jak na złość śnieg stopniał, więc szorują po trawie. Pasterze są starzy i brzydcy, a na główną postać tych „Narodzin” wyrasta nieoczekiwanie śmierć.

Andrejew: ironiczny perfekcjonista. Nowelka „Aktor” stanowi jakby odpowiedź tym, którzy domagają się od młodych mówienia pełnym głosem. Deklamowana w tym filmie „Oda do młodości” („Dzieckiem w kolebce, kto łeb urwał Hydrze, ten młody zdusi centaury...”) brzmi ironicznie. Gdzie jest ta młodość czysta, niesamolubna? Młody aktor przed kamerą sypie frazesami o swoim wielkim powołaniu. Boi się wypaść przeciętnie, a popada w pozę. Jego młodzieńczość - to obnoszona maska.

Najnowszy film „Nawet w niedzielę” Andrejew nakręcił w Hali Mirowskiej, w szczycie zakupów przed Bożym Narodzeniem. Wbrew pozorom był to trudny temat, właśnie dlatego, że samograj. Prosiło się o karykaturę. On jednak zrobił inaczej. U Andrejewa nie ma „tłumu rozhisteryzowanych bab”, jest tylko tłum zmęczony. Nie ma ordynarnych ekspedientek, one też są zmęczone. Obraz kolejki - z wyciszonym dźwiękiem. Pozostało gruchanie gołębi przefruwających nad stoiskami (specjalność hali), brzęk kluczy, brzęk butelek wódki w siatkach. Pod to - głuchy pogłos kolęd.

Marek Koterski nakręcił w WFO trzy filmy, które można by zaklasyfikować jako reportaże z młodzieżowych przedstawień amatorskich, ale taka klasyfikacja nie miałaby sensu. Materiał dokumentalny Koterski obudowuje symbolem i aluzją. Jest to ciągłe poszukiwanie patosu, ale takiego, który nie kojarzyłby się z żadną tradycją. Udaje się to w niektórych fragmentach filmu „Naprzód”, zwłaszcza w zakończeniu. Tę samą zwrotkę pieśni deklamują chłopcy z zespołu przyszkolnego, upozowani na „bojowników bez sztandaru”, a potem - harcereczki na stadionie. Kamera z bliska i na chłodno obserwuje dziewczynkę w momencie, gdy przybiera sztuczny uśmiech, i to ujęcie powtarza się raz, drugi...

Kto wie, czy sprawa maski nie jest głównym tematem tych filmów? Nieufność wobec rytuałów, wobec wszelkich gotowych form, wywierających na nas nacisk. Ale jednocześnie to kino jest zafascynowane „formą”. To się odbija w stylu filmów - w upodobaniu do inscenizacji żywych obrazów (w „Rekordzie świata” Bajona, w „Spokojnym dniu” Stareckiego). W znanym filmie Wiszniewskiego o zasłużonej włókniarce pośród rodziny Wandy Gościmińskiej stają nagle znajome figury z banknotów: rybak z siecią i żniwiarka ze snopkiem - postacie kondensujące w sobie atmosferę lat pięćdziesiątych.

To kino jest w tym samym stopniu wyczulone na rytualną stronę życia, jak poezja nowej fali na frazesy naszego języka. Tadeuszowi Junakowi („Pracownia") udało się trafić w takie miejsce, gdzie krzyżują się wszystkie nitki. Renomowana pracownia haftu artystycznego, zajmująca skromny lokal w oficynie, wykonuje zamówienia na sztandary kościelne i świeckie. W reportażu Junaka pracownia staje się niemal miejscem tajemnym, tu pod palcami hafciarek rozstrzyga się los narodowej tradycji. „Ja historii nie zmienię” - stwierdza rzeczowo właścicielka zakładu, pani Strzeżymira. Lecz wystarczy spojrzeć na oprawne podziękowania, aby przekonać się, jak potężną jest jeszcze osobą.

Tadeusz Sobolewski