W cudzym płaszczu

Biały, wymięty prochowiec uczynił sławnym porucznika Columbo i może dlatego Peter Falk nie chce rozstać się z płaszczem detektywa, tym razem na dużym ekranie. Czy wybrał właściwie? Zdania są podzielone. Jako porucznik Columbo potrafił umiejętnie wykorzystać swoją vis comica, nie popadając jednak w groteskę. W filmach kinowych jest przede wszystkim aktorem komediowym, parodiującym świadomie stereotyp Humphreya Bogarta. Takiego Petera Falka widzowie polscy widzieli w filmie „Zabity na śmierć". Formuła nie wszystkim się podobała, ale aktor zdecydował się powtórzyć ją raz jeszcze w filmie „Tani detektyw" (The Cheap Detective). Scenariusz napisał znowu Neil Simon, dramaturg, którego siłą jest przede wszystkim parodystyczny dialog. Odnosi się wrażenie, że oglądał wszystkie filmy z gatunku „czarnego kryminału" jakie kiedykolwiek powstały i potrafi dziś żonglować do woli jego schematami. Jeśli kto lubi zabawę w pastisz, ubawi się oglądając perypetie Lou Peckinpaugha w San Francisco roku 1939; niektórzy krytycy twierdzą, że Simon nie napisał dotychczas dowcipniejszego tekstu.

Ale jest to zabawa dla kinomanów. Akcja toczy się o „7 tysięcy mil od Casablanki". Wiadomo - chodzi o sławny niegdyś przebój „Casablanca” z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman. Lou (Peter Falk) jest pechowym detektywem zaplątanym w dwie sprawy: kradzież diamentowych jaj i ucieczkę francuskiego emigranta DuCharda (Fernando Lamas), którego papiery znajdują się w ręku hitlerowskiego pułkownika (Nicol Williamson). Oczywiście, wszystko koncentruje się w barze, gdzie żona DuCharda imieniem Marlene (Louise Fletcher) rozpoznaje w detektywie swego dawnego amanta. Lada moment pianista zagra „ich” melodię...

Oprócz „Casablanki” znawca rozpozna motywy i postacie z innych filmów, wspominanych dziś z nostalgią. Reżyser Robert Moore zgromadził aktorski zespół złożony bodaj z najciekawszych dziś komediowych indywidualności amerykańskiego kina. Jest tu więc znakomita Eileen Brenan w roli kabaretowej piosenkarki, James Coco jako właściciel baru, Sid Ceasar i Ann-Margret, Marsha Mason i Stockard Channing, wreszcie Madeline Kahn brawurowo grająca „femme fatale”. Ale ten zespół jest siłą i słabością filmu. Za wiele dobrego: talenty marnują się w epizodach, chociaż reżyser ma ucho do dialogu i pozwala właściwie zabrzmieć każdej kwestii. Udało się też stworzyć atmosferę przypominającą do złudzenia tamte stare filmy.

Parodia nie zabija fascynacji - zaleta, którą trzeba docenić. Parodia zrobiona ze smakiem. Wielbiciele Petera Falka z pewnym niepokojem obserwują jednak jego poczynania na dużym ekranie. Kiedy zaproponuje coś oryginalnego?

Leila Sorell