Róża

W jubileuszowym roku odrodzenia się polskiej państwowości kontynuujemy cykl publikacji poświęconych przedwojennemu kinu polskiemu. W naszych pisanych po latach recenzjach przypominamy najciekawsze filmy dwudziestolecia, próbując na nie spojrzeć z perspektywy dnia dzisiejszego. Za udostępnienie filmów dziękujemy Filmotece Polskiej.

„Pamięci bohaterów, różą na grobie wielkiego pisarza" - mówi głos zza kadru, patetyczny i dostojny. Tak zaczyna się „Róża", trzeci i ostatni z omawianych w tym cyklu filmów 1905 roku. Powstał w roku 1936. Żeromski nie żył od lat jedenastu, druga Rzeczpospolita miała przed sobą jeszcze trzy lata istnienia. W tym ciężkim roku gwałtownych niepokojów społecznych i rosnących trudności politycznych ekranizacja „Róży", wyrażającej bodaj najgwałtowniej, najboleśniej, w sposób najbardziej gorzki myśl Żeromskiego, ze trzeba rozrywać narodowe rany, by nie zabliźniły się błoną podłości - jednocześnie zdumiewa i nie dziwi, tak jak zdumiewa i nie dziwi w tych okolicznościach owa wstępna apostrofa, która trafiła tu z zupełnie innego świata, najdalszego poetyce „Róży": z solennie celebrowanej, oficjalnej akademii ku czci. Nie trafiła oczywiście przypadkiem. Zapowiada charakter filmu, wprowadza w jego nastrój i intencje.

Film nie zachował się w całości, brakuje zakończenia. Mimo to kierunek zmian adaptacyjnych, niezbędnych dla przeniesienia na ekran tego dramatu niescenicznego w 7 sprawach (tak nazwał poszczególne części Żeromski), z prologiem i epilogiem, jest całkowicie czytelny, podobnie jak zamysł artystyczny i myśl przewodnia. Czego by się nie powiedziało za chwilę - zadanie było bardzo trudne. „Róża", klasyfikowana przez literaturoznawców jako dramat poetycko-publicystyczny, ani swą poezją, ani swą publicystyką niczego kinu, zwłaszcza kinu tamtych lat, nie ułatwia. Ten, zrodzony z rozpaczy po krwawo stłumionym rewolucyjno-niepodległościowym zrywie, bezkompromisowy w szukaniu i mówieniu rodakom prawdy, gwałtowny i tragiczny dyskurs o narodowych ranach (chciałoby się powiedzieć - ran tych dotykanie), mieszający wizje, fantazje i alegorie z realizmem, poetycki opis z politycznym wywodem, po dziś dzień stanowiłby dla kina ogromny problem, a jedynym artystą, któremu przełożenie tego tekstu na obraz mogłoby się może udać, byłby chyba tylko Andrzej Wajda.

Lejtes wybrał drogę najbezpieczniejszą. Zresztą - czy Lejtes? Adaptacji tekstu dokonał Anatol Stern, a nad całym przedsięwzięciem czuwał płk Władysław Pobóg-Malinowski, historyk i publicysta, w owych latach pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Czyja by owa decyzja nie była, zdecydowano spod pierwszoplanowej w tekście warstwy liryczno-publicystycznej wydobyć wydarzenia, z których dałoby się ułożyć klasyczną opowieść filmową, nie odbiegającą od przyjętych wówczas wzorców. Dla Żeromskiego wydarzenia były w dużych partiach tekstu jedynie punktem wyjścia dramatu myśli i uczuć, w filmie one są najważniejsze. Nietrudno sobie wyobrazić hipotetyczną obronę takiej decyzji: wracając na grunt faktów, Żeromski napisał dramat o 1905 roku - i adaptatorzy postanowili zrobić według „Róży" film o 1905 roku. (Pozostawmy na razie na stronie, czy o takim samym, jak go widział Żeromski). Film realistyczny, rzeczowy, przekładający z powrotem bolesny spór bohatera z własną duszą i duszą rodaków na język faktów i konkretów. Czyli mówiąc inaczej - zdarzeń fabularnych.

Taki zabieg wywołać musi głęboki sprzeciw. Najważniejsze w „Róży" jest to, co Żeromski o tamtych wydarzeniach myślał, jak je odczuwał. Jeśli w filmie trzeba było tę warstwę tak bardzo okroić, może lepiej byłoby utwór wielkiego pisarza zostawić w spokoju. Dla ścisłości dodajmy, że przed 42 laty myślano podobnie.

W czym dochowano Żeromskiemu wierności, a w czym go zdeformowano, przemilczając - pomniejszono, przystrzyżono do schematu? Głęboki tragizm przenikający cały film jest na pewno z ducha Żeromskiego. Charakter poszczególnych scen: bal warszawskiej socjety, która na przypomnienie, co dzieje się wokół, krzyczy: „Tu bal, nie kostnica!"; wiec w fabryce, kiedy w odpowiedzi na płomienne przemówienie słychać i takie okrzyki: „deklamator, z kazaniami tu przyszedł"; rozmowa z chłopami, którzy powiadają: „łatane portki macie, a chcecie wojować?"; spór między konspiratorami: „nikt nie ma prawa powoływać ludzi do boju, dokąd nie zostanie wyszkolona armia" i przeciwne stanowisko wyrażone w słowach: „powywieszają nas do tego czasu" - to wszystko z „Róży", z myśli i ducha tego dramatu. To Żeromski, acz skrócony, przetransponowany na sceny o innym przebiegu niż w tekście literackim. „Róża" - to niczym nie złagodzony, straszliwy nawet dziś, obraz męczeństwa w scenach katowania aresztowanych bojowników; to wreszcie historia zdrajcy Anzelma, który nie wytrzymał, załamał się, a wydając dawnych towarzyszy na śmierć, zaczyna ich nienawidzić i nimi gardzić, by nie znienawidzić i nie zacząć gardzić sobą...

Tylko że „Róża" Żeromskiego jest czymś więcej. Pisarz idzie w sferze ideowej o wiele dalej, przy czym wiąże się to nierozerwalnie, jak zawsze w twórczości Żeromskiego, z jego maksymalizmem moralnym. W czasie lektury „Róży" może jeszcze wyraźniej niż w zetknięciu z innymi utworami Żeromskiego wyczuwa się, że autor w podejmowanych kwestiach narodowych, społecznych i politycznych każde słowo, każdą rację waży w swym sumieniu, by w chaosie przeciwstawnych poglądów i dążeń nie zgubić prawdy. W tym przejmującym, chóralnym krzyku bólu, jakim jest „Róża", pisarz słucha najuważniej każdego głosu, wyczulony na jedno: który głos brzmi czysto, a który fałszywie. I pamięta nieustannie o jednym: że nie można pozwolić żadnemu, żeby zagłuszył inne.

Żeromski, wielki moralista naszej literatury, w „Róży" posuwa się najdalej w mówieniu swym współczesnym (napisał „Różę" w roku 1909) nie tego, czego chcieliby słuchać, lecz słów gorzkich, chwilami nie do przełknięcia. Tych spraw najdotkliwszych na ekranie nie ma. Przed niektórymi cofnęli się sami realizatorzy, inne usunęła cenzura, która interweniowała w gotowym filmie w wielu miejscach.

„»Różę« wybielono do tego stopnia, że można by o jej autorstwo posądzić Henryka Sienkiewicza" - napisano w przedwojennej recenzji. Ale także „Róża" bez raniących kolców, róża w wiązance na solenną akademię z publicznością przy orderach i we frakach.

Zbyt gorzka, nie do przełknięcia, musiałaby być na takiej akademii scena z komisariatu carskiej policji, przedstawiająca z bliska osiemnastu czekających na robotę szpicli, prowokatorów i siepaczy, swoich, rodaków, którzy za chwilę zatłuką robotnika Osta i ciężko pobiją Czarowica. Czy pominęli ją sami realizatorzy, czy wyciął cenzor, dziś się już nie dowiemy. Można się jednak domyśleć, wiedząc, że cenzura dokonała cięć w scenie przesłuchania w carskim komisariacie, że to cenzor wyrzucił słowa: „Po powstaniu 63 roku byliśmy jedynie skatowaną szlachtą, społeczeństwem bez ludu. Wyście wtedy nam, szlachcie - narodowi, lud mądrze wydarli. Teraz w tej rewolucji, którą pan uważasz za skończoną i zdławioną, myśmy wam lud nasz ze szponów wyrwali. I to już na wieki". W 36 roku nabrały te słowa smaku zbyt gorzkiej ironii, zbyt dotkliwego wyrzutu.

Zanadto ważny był to film, na zbyt poważnym tekście oparty, by można było w tym przypomnieniu mniej miejsca poświęcić sprawom jego sensu i wymowy. Dodajmy więc już tylko w trybie informacyjnym, że obsadę miał znakomitą. Anzelmem był Michał Znicz, robotnikiem Ostem Stefan Jaracz, w roli Krystyny wystąpiła Irena Eichlerówna, Czarowica zagrał Witold Zacharewicz. Napisano w recenzji z 1936 roku, że być może pojawia się w niektórych scenach „Róży" pierwszy przebłysk polskiego stylu filmowego. Zapytajmy po latach, kierując się tym, jakich spraw film, lepiej czy gorzej, dotknął: może pierwszy znak czegoś, co urodziło się 20 lat później i w innych warunkach - polskiej szkoły filmowej

Bożena Janicka

Produkcja: „Libkow-Film”, 1936. Scenariusz wg utworu Stefana Żeromskiego: Anatol Stern. Dialogi: W. Pobóg-Malinowski. Reżyseria: Józef Lejtes. Zdjęcia: Seweryn Steinwurzel. Muzyka: Roman Palester i Marian Neuteich. Dekoracje: Jacek Rotmil i Stefan Norris. Obsada: Irena Eichlerówna, Witold Zacharewicz, Stefan Jaracz, Bogusław Samborski, Kazimierz Junosza-Stępowski, Michał Znicz, Dobiesław Damięcki, Lena Żelichowska, Mieczysław Cybulski, Stefan Hnydziński, Ludwik Sempoliński, Zofia Undorfówna, Henryk Małkowski, Julian Krzewiński, Stanisław Łapiński, Zbigniew Karczewski, Stanisław Daniłowicz, Franciszek Dominiak, Michał Halicz, Eugeniusz Koszutski, Bronisław Oranowski, Stefan Szwarc, Zbigniew Ziembiński, Feliks Żukowski i inni.