Małpy

Człowiek i małpa. Tę niepokojącą konfrontację podsunęła teoria Darwina, skłoniła do zabrania głosu biologów i humanistów, psychologów i teologów. Bowiem - jak pisał Władysław Tatarkiewicz - teoria Darwina „przełamywała dualizm między człowiekiem a resztą świata. Przedstawiała w innym świetle jego naturę".

Podobieństwo małpy do człowieka wzmagało dociekania przyrodnicze i ogólniejsze, bo o granicach świata człowieczego i zwierzęcego. Małpy były także przedmiotem praktyk rytualnych i magicznych.

Miłośnik przeszłości odnajdzie ślady kultu pawiana w starożytnym Egipcie i kultu hulmana w dawnych Indiach. Miłośnik malarstwa odnajdzie obrazy przedstawiające człekopodobne istoty, których obecność jest czymś więcej niż obecność muła lub psa.

Nie mija to atawistyczne, podszyte lękiem i ciekawością zainteresowanie. Przejawia się między innymi uporczywym poszukiwaniem yeti.

Motyw małpy w kinie to przede wszystkim stwory w rodzaju King Konga lub pocieszne istoty z przygód Tarzana. Ostatnio ukazało się kilka filmów, które inaczej traktują związki człowieka z małpą.

Na zeszłorocznym festiwalu w Locarno można było obejrzeć film z RPA pt. „Gość" (The Guest). Zrealizował go Ross Devish, napisał scenariusz i wystąpił w głównej roli dramaturg Athol Fugard. Filmowa biografia Eugène Nielen Marais, filozofa i poety, narkomana, autora rozprawy „Dusza małpy". Są w tej opowieści misteryjne sceny, jakby przenikania „duszy człowieka" z „duszą małpy".

W tym roku trzy filmy: „Klatka Mafu" (The Mafu Cage, USA) Karen Arthur, „Żegnaj, małpko" (Ciao maschio, Włochy) Marco Ferreriego i „Koko-goryl, który mówi" (Koko le gorille qui parle, Francja) Barbeta Schroedera.

Ten pierwszy film: willa przemieniona w afrykańskie sanktuarium, z totemami i obiektami sztuki Czarnego Lądu; w niej dwie siostry, jedną z nich trawi szaleństwo. Związek - osobliwy i chorobliwy - między siostrami i między Cissy a Mafu, siedmioletnim orangutanem. Sugestywna muzyka Rogera Kellawaya, wykorzystująca murzyńskie instrumenty i odgłosy dżungli. Tropikalna kolorowość i złowróżbna atmosfera.

Ten drugi film - motyw małpy w trzech planach: jako gigantyczne monstrum na tle panoramy Nowego Jorku; jako wątek przyjaźni między mężczyzną a szympansiątkiem; jako antropologiczny stwór w Muzeum Historii, ni to protoplasta ludzi, ni to „ojciec" przyszłych panów ziemi. Mówi Ferreri: „W momentach głębokiego kryzysu lub przemian historycznych jawi się przed nami obraz czegoś w rodzaju małpoluda, ponieważ właśnie wtedy aktualizuje się odwieczne pytanie - kim jesteśmy, skąd przyszliśmy, dokąd zmierzamy?"

Ten trzeci film: zapis eksperymentu naukowego. W czołówce długa lista uczonych i instytucji naukowych. Psycholog Penny Patterson nauczyła siedmioletnią samicę goryla posługiwać się rozumnie 350 słowami (za pomocą gestów głuchoniemych). Fragment komentarza z filmu: „Czy byłby mordercą ten, kto zabiłby Koko? Od zarania cywilizacji zachodniej towarzyszyło nam przekonanie, że człowiek jest obrazem Boga, że różni się zasadniczo od wszystkiego co żyje. Po teorii ewolucji Darwina ostatnim wyróżnikiem człowieka był język. Koko potrafi mówić..."

Dwa z tych filmów - „Gość" i „Klatka Mafu" - są równaniem w dół: ludzi do małp; dwa pozostałe - „Żegnaj, małpko" i „Koko...” są tak czy inaczej równaniem w górę: małp do ludzi.

Rzecz jest godna uwagi z jeszcze jednego powodu. Wstępem do tych filmów jest napisana w roku 1952 powieść-rozprawa Vercorsa „Zwierzęta niezwierzęta". Motto tej książki: „Wszystkie nasze nieszczęścia pochodzą stąd, że ludzie nie wiedzą, kim są, i nie mogą się pogodzić, kim chcą być".

Można z tych filmów wyprowadzić kilka wniosków:

że są dobre dwadzieścia pięć lat spóźnione wobec literatury;

że - jako „dzieła filmowe" - nie poddają się tradycyjnym kryteriom sztuki i estetyki;

że właśnie dziś stawiają ten problem egzystencjalny o różnych rozgałęzieniach.

Cokolwiek wynika z tych filmów lub z pochodnych domysłów, nie należy tracić z pamięci pięknych słów Williama Temple'a: „Człowiek jest większy od gwiazd, bo wie, że one są tam - w górze, gdy gwiazdy nie wiedzą, że człowiek jest tu - w dole".

Aleksander Ledóchowski