Kobiety w pustce

Ten niezwykle pięknie zrobiony film mówi o kobietach jakby z pozycji kobiet, pozbawiony jednak miękkości ręki kobiecej, chłodno, z męską konsekwencją przeprowadza analizę, może lepiej powiedzieć - wiwisekcję swoich bohaterek. O ile w „Nashville” Robert Altman interesował się bardziej społecznymi i politycznymi podtekstami, to w „3 kobietach” wszystko przebiega w sferze psychicznej, zda się być na pograniczu snu, nie spełnionych marzeń wywołujących szok w zetknięciu z rzeczywistością. Trzy kobiety, bohaterki filmu, reprezentują trzy odrębne typy, łączy je przecież jedno: przeraźliwa samotność i narastająca potrzeba samoobrony. Problem samotności i nieprzystosowania pojawia się w wielu amerykańskich filmach. Tylko że do niedawna dotyczył on przeważnie mężczyzn wędrujących z miasta do miasta, nie umiejących wytrwać w jednym środowisku, szukających wciąż nowej recepty na życie, choć każda po kolei zawodzi. Przypomnę choćby „Pięć łatwych utworów”, „Stracha na wróble” lub „Nocnego kowboja”. Kobiecym odpowiednikiem tych samotników przymierzających się do wciąż nowego życia jest bohaterka filmu Scorsese'a „Alicja już tu nie mieszka”. To jeden z filmów sygnalizujących nową „kobiecą” falę kinematografii amerykańskiej. Poza problemem samotności pojawia się tu rosnące uświadomienie niezależności, potrzeba samodzielności. O ile bohaterka wcześniejszych „Bezbronnych nagietek” (reż. Paul Newman) potrafi bronić się przed życiem jedynie za pomocą coraz większych porcji alkoholu, to już właśnie Alicja z filmu Scorsese’a posługuje się swoją kobiecością niby orężem, a jest to kobiecość znakomicie sterowana. Wprawdzie i ta bohaterka nie potrafi się obejść bez mężczyzny, wciąż szuka oparcia, ale kiedy panowie kolejno zawodzą zaciska zęby i rusza w dalszą drogę.

Nowa fala w Hollywood odkryła kobiety. Okazało się nagle, że kobieta lepsza jest od trzęsienia ziemi, lepsza od płonącego wieżowca, od rekina-ludojada, od talerzy latających, ba, nawet lepsza od samego diabła! Okazało się też, że cechy przypisywane dotąd jedynie panom: męstwo, odwaga, determinacja, koleżeństwo, przyjaźń - że to wszystko dotyczy też kobiet. „Julia” Zinnemanna, „Annie Hall” Allena czy „Kobieta niezamężna” Mazursky'ego - oto nurt, w którym mieszczą się „3 kobiety”. Te bohaterki nie osiągnęły jeszcze pełnej dojrzałości, nie potrafią walczyć o swoje prawa, ale już rodzi się w nich poczucie wspólnoty i solidarności. Fascynująco zarysowane portrety psychologiczne. Millie (Shelley Duvall) wciela w życie z rozpaczliwą determinacją ideał wzięty wprost z magazynu ilustrowanego, dba o zachowanie pozorów „kobiety rozrywanej”, rozpaczliwie czepia się ludzi, dziękuje „za miłą rozmowę” przypadkowym słuchaczom swych monologów. Jej towarzyszka Pinky (Sissy Spacek) - dziewczyna z prowincji - nie umie nawiązać kontaktu z nowym środowiskiem, w przeciwieństwie do Millie nie umie ubrać swej samotności w pozory wielkoświatowego znudzenia. Spragniona ciepłego słowa, odrobiny serdeczności, wciąga się w to przeraźliwie puste życie, na które składają się praca w klinice dla starców, potem opustoszały bar o scenerii pseudowesternowej i mieszkanie, w którym króluje Millie. Jest i trzecia kobieta, malarka, autorka obsesyjnych rysunków, nie próbująca już nawet nawiązywać kontaktu z ludźmi. Ale jakże ten kontakt nawiązać, kiedy dokoła pustka i obojętność? Próby by uzyskać jakąś reakcję ze strony koleżanek z pracy, sąsiadów przy obiedzie, najbliższych współlokatorów zamieszkiwanego domu - spełzają na niczym, a w najlepszym razie wywołują stereotypowy uśmiech lub wreszcie drwiący śmiech i złośliwe szepty. Jeżeli się więc nie chce niczego udawać, jeśli pustka życia stanie się nie do zniesienia, jeśli nie potrafi się grać wymyślonej roli, pozostaje samobójczy skok z balkonu. Więzi rodzinne wydają się też w tym świecie nie istnieć. Dziewczyna uratowana od śmierci dostaje szoku nerwowego na widok sprowadzonych rodziców. Mąż opuszcza malarkę w krytycznym momencie, co staje się przyczyną śmierci dziecka urodzonego bez pomocy lekarskiej. Tu nikt nikomu nie pomaga. Jedynie u Millie próba samobójcza koleżanki wywołuje bodaj pierwsze samodzielne myśli. Pierwsze poczucie odpowiedzialności za innych.

Trzeba jeszcze dodać, że mężczyźni nie odgrywają tutaj większej roli, stanowią mdłe tło. Kręcą się w kółko na motorach i strzelają do tarczy, sprawiając wrażenie manekinów wykonujących mechaniczne gesty, podpatrzone u jakichś żałosnych pseudobohaterów filmowych. Toteż mężczyzna-truteń kręcący się dokoła trzech kobiet ginie w dwuznacznych okolicznościach, znanych wszystkim trzem czy może tylko jednej z tych, które uczył strzelać do manekinów.

Wszystkie aktorki grają znakomicie. Millie (Duvall) i jej wymyślony świat to całe studium, a podlotek Pinky (Spacek) zaskakuje przemianą psychiczną po szoku samobójczym, gdy nagle „przejmuje reguły gry” i staje się parodią Millie.

Nie wydaje się, by Altman miał zamiar głosić tu jakieś wielkie prawdy, lub demaskować jałowość kultury czy bezduszność społeczeństwa konsumpcyjnego. Przedstawił po prostu w zadziwiająco pięknej formie studium życia trzech kobiet, których jedynym osiągnięciem stało się zdobycie poczucia wspólnoty osiągniętej przez dziwaczny układ odseparowujący je od świata. Film jest wieloznaczny. Widz może i ma o czym myśleć.

Anna Lechicka

3 KOBIETY (3 Women). Reżyseria: Robert Altman. Wykonawcy: Shelley Duvall, Sissy Spacek, Janice Rule i inni. USA, 1977.