Bolek i Lolek zamiast Myszki Mickey. Korespondencja z Francji

Dom Kultury w Nevers. Przestronny, nowoczesny budynek na nadbrzeżu Loary. W górze, na skarpie miasto: plątanina wąskich uliczek, książęcy pałac, którego budowę ukończono na początku XVI wieku, stara katedra, plac Republiki okolony platanami o przyciętych konarach.

To właśnie tutaj, w tej scenerii przeżywała swój wojenny dramat bohaterka filmu Alaina Resnais. „Hiroszima, moja miłość" znów po latach wyświetlana jest w Paryżu. Nie na archiwalnych pokazach filmoteki, lecz w kinie, przy bulwarze Saint-Germain-des-Prés. Stała nawet kolejka po bilety.

Nevers dzielą od Paryża dwie godziny jazdy pociągiem. Dzięki Domowi Kultury ta odległość jest mniejsza. Domy kultury na prowincji (idea André Malraux z okresu, kiedy pisarz sprawował funkcję ministra kultury w rządzie generała de Gaulle'a) organizują wystawy plastyczne, zapraszają zespoły teatralne z innych miast, a nawet krajów, mają własne pracownie plastyczne dla dzieci, młodzieży i dla dorosłych, sale sportowe, urządzają koncerty i przeglądy filmowe. Dom Kultury z Nevers zorganizował pod koniec marca Międzynarodowe Dni Filmu Dziecięcego. W tym roku po raz pierwszy, ale dyrektor, pan Jean Mauroy, żywi nadzieję, że będzie mógł kontynuować imprezę w latach następnych.

Na pokazach przedpołudniowych było najbardziej rojno. Kiedy na ekranie pojawili się dwaj chłopcy o okrągłych buziach i zadartych nosach, niemal cała sala krzyknęła: „Bolek!", „Lolek!". Francuskie dzieci znają lepiej Bolka i Lolka od niejednego dorosłego Polaka. Tę znajomość zawdzięczają swojej telewizji. W Nevers mogły zobaczyć znów obu chłopców w „Opiekunach zwierząt" i „Wycieczce kajakiem" Romualda Kłysia. Filmy te pokazano w „dniu polskim". Towarzyszyło im dwanaście innych krótkometrażówek i trzy filmy fabularne: „Motyle" Janusza Nasfetera, „Okrągły tydzień" Tadeusza Kijańskiego oraz „W pustyni i w puszczy" (wyświetlany pod tytułem „Przygody dwojga dzieci w Afryce") Władysława Ślesickiego.

Na zakończenie odbyła się w merostwie Nevers mała uroczystość. Mer witał gości i podejmował winem, a dwie 16-latki odczytały werdykt dziecięcego jury - uczniów jednej z miejscowych szkół. Nagrody w krótkim metrażu zdobyły filmy polskie: „Opiekunowie zwierząt" i „Wycieczka kajakiem" Romualda Kłysia, „Goździk" Jadwigi Kudrzyckiej, „Pożar" Witolda Giersza. W pełnym metrażu zostaliśmy pokonani: jury za najlepszy film uznało „I znów skaczę przez kałuże" czechosłowackiego reżysera Karela Kachyni. Obie nastolatki miały tylko kłopoty z wymową nazwisk naszych reżyserów. Natomiast przedstawiciel „Filmu Polskiego" wydawał się usatysfakcjonowany, gdy kolejni dystrybutorzy i działacze kulturalni z Francji (ale także z Belgii i Danii) żywo interesowali się naszą produkcją filmową dla dzieci.

Lokalna gazeta „La Montagne" tak pisała o polskim dniu w Nevers: „W dziedzinie filmu dla dzieci Polska zajmuje uprzywilejowane miejsce. Zwłaszcza jeżeli się to porówna z tym, co dzieje się we Francji. Właściwie żadna wielka firma dystrybucyjna nie wydaje się zainteresowana filmem dziecięcym. Jest to domena stowarzyszeń kulturalnych i klubów filmowych, dysponujących, niestety, nikłymi środkami finansowymi. Siedemnaście filmów polskich wyświetlonych w Nevers jest dowodem, że w tym kraju rzeczywiście istnieje kino dla dzieci (...), kino różnorodne i bogate".

Mówiono o związkach kina i pedagogiki (dyskusję prowadził socjolog Jules Gritti, profesor Wyższej Szkoły Dziennikarskiej i Uniwersytetu w Lille), o problemach prawnych i technicznych rozpowszechniania filmów dla dzieci. Zarówno w rozmowach prywatnych jak i w czasie dyskusji wielokrotnie można było spotkać się z uwagami deprecjonującymi twórczość Disneya. „Mdła", „cukierkowa" - oto określenia, które stosuje się dzisiaj powszechnie i nieco bez zastanowienia. Myszka Mickey ma już 50 lat, młodsze od niej są Trzy Świnki, Złe Wilki, Pies Pluto, Kaczor Donald, Kot Figaro, Jelonek Bambi. Te wszystkie postacie wymyślone przez Disneya mają swoje trwałe miejsce w wyobraźni kilku pokoleń ludzi na całym świecie. Nic więc dziwnego, że biograficzna książka Christophera Fincha „Nasz przyjaciel Walt Disney" liczy 458 stron tekstu, ponad 500 ilustracji i waży trzy i pół kilograma! Mieści się zresztą doskonale w amerykańskiej mitologii typowego self-made-mana, który zaczynał od niczego, a pod koniec życia był właścicielem wytwórni filmowej, opanował telewizję, posiadał hotele, Disneyland i Disneyworld...

W rok po śmierci „Wujaszka Walta" pisano, że był największym działaczem oświatowym bieżącego stulecia. Ale w dwa lata później, w roku 1968 ruszono do ataku. Socjolog, pani Clarke Sayers twierdziła, że filmy Disneya ignorują autentyczną uczuciowość dziecka, a w jego wyobraźnię wtłaczają w sposób łopatologiczny przeciętność. „Spójrzcie tylko - wołała - na potwornego krasnoludka z różdżka i olbrzymimi pośladkami, który zapowiada w TV każdy program Disneya. Jest to mała wulgarna istotka, która dorwała się do miodku". Julian Halvey, także socjolog, a zarazem filozof postawił znak równości między Disneylandem a Las Vegas. Ray Bradbury, autor „Kronik marsjańskich", „451 Fahrenheita" i „Słonecznego wina" - pięknej powieści o wakacyjnych przygodach dwunastoletniego chłopca - obruszył się i w liście otwartym do pisma „The Nation" napisał: „Żywię ukryte przekonanie, że pan Halvey kocha Disneyland, lecz nie jest ani na tyle mężczyzną, ani na tyle dzieckiem. aby się do tego przyznać”.

„Kontestacja”, zapoczątkowana w Ameryce, przeniknęła także do Europy. Kiedy przed trzema laty pewien włoski dziennikarz chciał poznać działalność cenzury w Szwecji, ze zdziwieniem wśród fragmentów zakazanych filmów odkrył 350-metrowy kawałek taśmy z kreskówki Disneya: przygoda biednej Gąski, otoczonej przez stado krwiożerczych rekinów, gdy tymczasem okrutna osa dziurawiła jej gumową łódź. Dyrektor szwedzkiego biura cenzury tłumaczył, że największą uwagę zwraca na filmy dla dzieci, gdyż często spotyka się w nich sceny strachu i przemocy. Osądził więc przygody Gąski jako niezbyt budujące, przede wszystkim z powodu okrucieństwa osy, a także rozwartych paszcz rekinów. „Przemoc - mówił - jest tu rozrywką. A ten rodzaj rozrywki traktujemy surowo”.

Filmów dla dzieci jest rzeczywiście niewiele, ale nikt we Francji nie podejmuje kierunku wyznaczonego przez poetycki „Czerwony balonik” Lamorisse'a albo „Diabelski wynalazek” Karela Zemana. Filmy te wymagają czasu i staranności reżysera, nie nastawionego na taśmową produkcję, na zapełnienie programów telewizji. Zresztą pokazany w Nevers „Diabelski wynalazek” liczy sobie już lat kilkanaście, tyle że nadal zachwyca gustem i inwencją, pomysłem ożywienia sztychów Riou i Benetta, ilustratorów pierwszych wydań Verne'a. Nagrodzony przez dziecięco-młodzieżowe jury film Kachyni „I znów skaczę przez kałuże” także nie należy do najnowszej produkcji czechosłowackiej. Kachynia wygrał jednak w konkurencji z Kijańskim, Ślesickim i Nasfeterem. Nad „Przygodami dwojga dzieci w Afryce” („W pustyni i w puszczy”) ubolewano, że za długie, z „Okrągłego tygodnia” trudno było cudzoziemskim widzom cokolwiek zrozumieć, a „Motylom” zarzucano, że melodramatyczne konflikty uczuciowe dorosłych przenoszą w świat dzieci, stylizują bohaterkę na rozkapryszoną „star”. Zwyciężyła więc historia chłopca z wioski w królewsko-cesarskich Czechach, historia chłopca, który lubił patrzeć na świat przez kolorowe szkiełka i potrafił pokonać własne kalectwo.

„I znów skaczę przez kałuże” to film nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych. Zresztą: gdzie właściwie przebiega granica między filmem dla dzieci a dla dorosłych? A może nawet szerzej: w ogóle między twórczością dla dzieci a dla dorosłych?

Kiedy w Nevers trwały projekcje Międzynarodowych Dni Filmowych, w najdziwniejszym i odwiedzanym obecnie częściej niż wieża Eiffla budynku Centrum Kulturalnego im. Pompidou lub „Centre Beaubourg” w Paryżu, budynku przypominającym ultranowoczesną rafinerię lub fabrykę chemiczną, otwarto wielką wystawę książki dziecięcej. Przeznaczona jest przede wszystkim dla czytelników od 6 do 13 lat, ale i starsi ją odwiedzają. Wystawa książek francuskich potrwa aż do sierpnia, towarzyszą jej zmieniające się sukcesywnie wystawy książek czechosłowackich, greckich, japońskich, angielskich i zachodnioniemieckich oraz wystawy w paryskich ośrodkach kulturalnych różnych krajów: Szwecji, USA, Austrii. Literatura dla dzieci i młodzieży to dzisiaj świetny interes wydawniczy - mówią francuskie statystyki. Od 1960 do 1975 roku obroty handlowe w tej dziedzinie wzrosły z 89 do 305 milionów franków, a nakłady osiągnęły 57 milionów egzemplarzy - 18,5 procentu wszystkich książek publikowanych we Francji. Stało się tak dzięki wprowadzeniu na rynek francuski wielu tłumaczeń książek zagranicznych, a także dzięki pozyskaniu nowych grafików, którzy postanowili przełamać segregację dzieci - dorośli. Ale gusty małych Francuzów są nadal niezbyt znane. Czy rzeczywiście lubią tak bardzo książki o zwierzętach? - zastanawiała się Nicole Zand, dziennikarka „Le Monde'u”. W jakim wieku czyta się opowiadanie „Stary człowiek i morze” Hemigwaya i jak wyjaśnić fakt, że książka Williama Goldinga „Władca much” ukazała się w wydawnictwie dziecięcym? Na koniec Nicole Zand pytała, czy wydana ostatnio we Francji książka Janusza Korczaka „Król Maciuś I” (w znakomitym tłumaczeniu, jak mi mówiono) - jest rzeczywiście książką dla dzieci. Przykłady można by zresztą mnożyć, już bez powoływynia się na paryską gazetę: a „Mały książę” Saint-Exupéry’ego, a „Buszujący w zbożu” Salingera, a „Alicja w krainie czarów” Lewisa Carrolla czy wreszcie „Don Kichot” i „Podróże Guliwera”?

To, że na liście laureatów w Nevers znalazł się także „Pożar” Witolda Giersza, film bez wyraźnej fabuły, bez natrętnego morału, dobrze świadczy o gustach młodych jurorów, ceniących sobie także plastyczne piękno i doskonałą ilustrację muzyczną. Uwaga Korczaka, że „dla dzieci należy pisać tak samo jak dla dorosłych, tylko lepiej”, którą z powodzeniem można odnieść i do filmu, sprawdziła się. „Pożar”, „I znów skaczę przez kałuże”. „Diabelski wynalazek” to filmy dla „dzieci w każdym wieku”. Istnieje bowiem twórczość dla dzieci i świat dziecięcych skojarzeń, wyobraźni i fantazji, świat zaskakujący prostotą i poetycką urodą. I w istocie ważne jest tylko to, aby jak najwięcej z tego świata przeniknęło do twórczości (także i filmowej) dla dzieci.

Nic jednak nie zapowiada, aby pojawili się nowi, pełni pomysłów filmowcy-przemysłowcy, którzy potrafiliby zagrozić wielkiemu koncernowi Disneya, potępianemu dzisiaj przez krytyków (dorosłych!) za fałszowanie życia, antropomorfizację zwierzęcych bohaterów, upodobnianie ich przygód do perypetii przeciętnej amerykańskiej rodziny. Filmy Disneya nadal świetnie się sprzedają, dzięki odpowiedniemu marketingowi. Kreskówki wprowadza się na rynek przez 3 lata, a potem wycofuje na następne siedem lat i po tym okresie znów wyświetla się na ekranach. Od przekazania filmu do eksploatacji rodzi się nowe pokolenie widzów, dla których Mickey Mouse jest postacią jeszcze zupełnie nie znaną. Bolek i Lolek nie wypędza więc z kin zachodnich najsłynniejszej Myszy i Kaczora Donalda. Mogą się z nimi, co najwyżej, zaprzyjaźnić.

Maria Oleksiewicz