Rozmowa

Na gzymsie okna najwyższego budynku w mieście stoi człowiek. Rozmawiają z nim dwaj psychiatrzy, w przyległym pokoju czeka na wynik ich usiłowań prokurator, na korytarzu kręcą się poruszeni niezwykłym wydarzeniem urzędnicy (budynek jest biurowcem), na ulicy straż pożarna i zadzierający głowy zaciekawiony tłum. Pojawią się jeszcze wezwani na pomoc rodzice, narzeczona, majster z miejsca pracy, działacz młodzieżowy i ksiądz. Pod drzwiami nie daje się odprawić oferujący swe usługi mistrz judo i karate.

Jeżeli ktoś próbuje dobrowolnie rozstać się z życiem w miejscu publicznym, na oczach innych ludzi - ostentacja tego kroku czyni zeń akt odmowy nie tylko wobec życia, ale i społeczeństwa, przekształcając go w sprawę społeczną. Jeśli chce narzucić swoją śmierć jako widowisko innym - dokonuje wobec nich swego rodzaju aktu przemocy; odpowiedzią może być przemoc, na którą inni zdecydują się wobec niego. Tak więc, mimo że człowiek za oknem przeżywa najbardziej dramatyczne chwile swego życia, a osobami pierwszoplanowymi są psychiatrzy próbujący go skłonić do zmiany decyzji - film na taki temat musi być przede wszystkim filmem społecznym. „Pokój z widokiem na morze” reż. Janusza Zaorskiego ukazuje jednak nie tyle zjawiska, ile postawy, a zważywszy, że mogą się one manifestować w zasadzie tylko werbalnie - jest przede wszystkim rozmową o nich.

Rozmowa o postawach; to brzmi jak temat seminarium. Gdyby treści były martwe i obojętne, pewnie byłoby niewiele więcej, mimo dramatyzmu jakiego dodaje filmowi ów człowiek za oknem, mimo iż w krótkich kwestiach ujawniają się szersze odniesienia, odwołujące się do rzeczywistości spoza tego pokoju. W ukazanej w filmie sytuacji, kiedy racje formułuje się pośpiesznie, wagę tej rozmowie może nadać tylko jedno: dotknięcie zjawisk istotnych, rzeczywiście nurtujących społeczeństwo. Słowem - decyduje fakt, czy będzie to rozmowa na temat, czy obok tematu.

Jeśli bohater wybiera taki rodzaj odejścia, będący także manifestacją przeciwko społeczeństwu, w filmie musi być mowa o tym, jak powinny wyglądać łączące ludzi społeczne więzi, o prawie jednostki do niezawisłości i prawach zbiorowości do ingerencji. Rzecznikami dwóch przeciwstawnych postaw są w filmie psychiatrzy, ale działają oni nie tylko we własnym imieniu, lecz również w imię racji nadrzędnej. Jest nią niekwestionowana norma etyczna i prawna, nakazująca udzielenie pomocy człowiekowi, którego życiu zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Obaj psychiatrzy, walczący o życie człowieka za oknem, akceptują więc wspólną zasadę, przyjmują podobny punkt wyjścia. Film zajmuje się tym, jak się tę nadrzędną rację rozumie, jakimi osobistymi doświadczeniami i skłonnościami, jaką wewnętrzną dojrzałością potrafi się ją wypełnić, czyniąc z niej wytyczną działania.

Postawa profesora (gra tę postać długo nie widziany na ekranie Gustaw Holoubek) zasadza się na poszanowaniu drugiego człowieka, traktowanego jako partner, respektowaniu jego odrębności, prawa wyboru i decydowania o sobie; ważnym składnikiem tej postawy jest akceptowanie ludzi w ogóle, opierające się chyba na tym, że profesor się ich nie boi. Opowiadając człowiekowi za oknem o tym, jak sam próbował kiedyś popełnić samobójstwo, profesor daje mu coś z siebie naprawdę, zdolny jest do gestu prawdziwego braterstwa. Młodszego z dwóch psychiatrów (Piotr Fronczewski) interesuje tylko skuteczność działania, a nie humanizm metod. Obiektem jego zawodowej aktywności jest człowiek, ale młody psychiatra traktuje go technicy stycznie, jako przedmiot manipulacji. Zapewne przyjął kiedyś założenie, że będzie mógł skutecznie interweniować tylko pod tym warunkiem, że sam będzie decydował, czym jest dobro człowieka, nie oglądając się na to, co może o tym myśleć zainteresowany - i działa w myśl tej zasady. Postawiony wobec konkretnego przypadku, kiedy człowiek za oknem odtrąca jego argumenty, a także jego samego jako człowieka, osobowość - ma już w zapasie tylko oszustwo i podstęp. Sam chyba nie potrafiłby odpowiedzieć, czy kieruje nim wówczas nadal chęć pomocy i wykonania mimo wszystko zadania, czy agresja zrodzona z urażonej ambicji.

Profesor i jego były uczeń reprezentują określone postawy; inne przewijające się przez ekran postacie na ogół reprezentują tylko instytucje wraz z ich specyfiką. Prokurator chciałby przywrócić porządek zakłócony przez tego za oknem, ale wolałby to zrobić nie siłą, lecz delikatniej; ksiądz chce mówić o grzechu; przedstawiciel młodzieżowej organizacji przyszedł bo go wezwali, ale przecież naprawdę nic tu nie ma do roboty, więc wygłosiwszy parę haseł odchodzi, rzucając .dziarsko - „załatwione”; nawet rodzice występują tylko jako instytucja: „ojciec to ojciec” a „matka to matka” - bo inaczej nie bardzo mogą, zważywszy, że od pięciu lat, odkąd syn przeniósł się do dużego miasta, widują go rzadko.

W filmie psychologicznym byłby to poważny zarzut. W filmie socjologizującym, jakim jest „Pokój z widokiem na morze”, podobne potraktowanie postaci służy pewnemu spostrzeżeniu nadrzędnemu: ukazuje bezradność instytucji wobec spraw zbyt indywidualnych, a przy tym dramatycznych. Słowem - wobec zjawisk mających aspekt społeczny, lecz rozgrywających się na płaszczyźnie życia psychicznego jednostki. Wtedy może pomóc człowiekowi tylko wart zaufania drugi człowiek.

Gdyby to był jedyny wniosek, musiałoby paść pytanie, czy po to warto było robić film. Ale jest on tylko przesłanką do głównej tezy. Jak przystało na film o ambicjach socjologicznych, „Pokój z widokiem na morze" próbuje uchwycić w migawkowym obrazie dzisiejszy stan pewnych dynamicznych procesów rozgrywających się w naszym społeczeństwie (mam na myśli społeczeństwo jako całość, a nie jego instytucje). Tezę, która wydaje mi się w filmie najważniejsza, dałoby się chyba sformułować tak: jesteśmy społeczeństwem, które już doskonale rozumie i wie, że życie ludzkie, a więc i dobro człowieka jest największą wartością i najwyższym prawem, ale jeszcze nie nauczyło się tej prawdy praktykować, a niekiedy nie jest jeszcze w stanie tego robić skutecznie. Posługując się stosownym przykładem - acz ze świadomością, że prowadzi on nieco w bok - mamy już telefony zaufania, ale jak dzwonić do telefonu zaufania z budki?

„Pokój z widokiem na morze" nie tylko rejestruje zjawiska, lecz ma również intencje publicystyczne, stara się działać na rzecz postaw humanistycznych. Ukazując w jak odmiennych duchowo światach mogą żyć ludzie egzystujący obok siebie w tym samym czasie i miejscu: żona profesora, która na prośbę o nakłonienie męża by wrócił do domu odpowiada „nie mam prawa narzucać mu czegokolwiek”, chociaż wie, że chory na serce mąż może za tę akcję zapłacić zdrowiem, i mistrz judo i karate, rzucający się na śmiertelnie zmęczonego, idącego spokojnie korytarzem człowieka z triumfalnym okrzykiem „mam go, złapałem” - wyraża społeczną tęsknotę za stanem, kiedy ta pierwsza postawa byłaby powszechna, a ta druga wyjątkowa.

Bożena Janicka