Biały Bim Czarne Ucho

Niepodobny do innych: czyż ta sprawa właśnie nie jest jednym z ważniejszych motywów filmu od chwili, kiedy z przewróconej teczki wypełza biały szczeniak seter i chwiejąc się na nóżkach zmierza w stronę Iwana Iwanowicza? Mały białasek - pośród pełnokrwistych, prawdziwych seterów o czarnej sierści. Jest wyrodkiem swej rasy czy - przeciwnie - objawem powrotu właściwej, zaginionej przed wiekami rodziny białych seterów?

Nie będziemy - jak czyni to Iwan Iwanowicz - dążyć do ustalenia prawidłowej genealogii Bima. Interesuje nas to, że Bim nie jest podobny do innych seterów. Od tego zaczęły się wszelkie jego nieszczęścia, bo odmówiono mu przysługującego seterom psiego świadectwa. I życie Bima, pełne konfliktów i dramatów, stało się zupełnie odmienne od egzystencji niezliczonych powinowatych. Bo cóż to za życie? Tresura i surowy reżym, reżym i tresura na okrągło, a od czasu do czasu psie konkursy, w których rywale rywalizują jedynie o to, który z nich bardziej przypomina ideał. A Bim nie przypomina...

Film Stanisława Rostockiego, zrealizowany na podstawie książki Gawriła Trojepolskiego, wywołać może dyskusje. Temat dyskusji można określać rozmaicie: chodzi tu i o temat harmonii człowieka i przyrody, i o sprawę ochrony naturalnego środowiska. Ale jak to bywa w przypadku nietuzinkowych filmów - każdy odbiorca chciałby doszukać się w nich czegoś sobie bliskiego. Ja w „Białym Bimie" doszukuję się tematu odmienności, niepowtarzalności każdej żywej istoty. Jak pogodzić bezlitosny zalew otaczającej nas technicznej standaryzacji z naturalnym prawem do odmienności. Prawem człowieka i każdego stworzenia, które oddycha i żyje obok niego?

Na ostatnim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie Grand Prix otrzymał film jugosłowiański „Młot''. Była to historia o transporterze i czarnym kurczęciu (w tym przypadku wyróżnikiem był kolor czarny). Kurczę pojawia się na taśmie transportera i - oczywiście - zostaje „wybrakowane”, odrzucone. Uparte - znowu wraca na taśmę i znowu zostaje odrzucone. W końcu pada na stos, pod młot drobiący niestrudzenie odpadki. I nagle - o cudzie! - widzimy, jak spod ogromnego kosza wypełnionego stosem odpadków wyłazi owo niespożyte czarne pisklę. I ucieka w świat.

Ostatnio zaczytujemy się książkami Bernharda Grzimka i Geralda Darrela. To nie są zwyczajne opowiastki o sympatycznych zwierzątkach - to przepojone głębokim humanizmem rozważania poświęcone sprawie obrony każdej żywej istoty. Z jaką wnikliwością opisuje Darrel jakieś tam koszatki wiezione statkiem z Afryki do Anglii! Ponieważ zabrakło dla nich odpowiedniej karmy, koszatki padały jedna po drugiej.

Albo inny przykład - książka znanych zoologów Jane i Hugo van Lavick-Hudoll „Niewinni zabójcy”. Opowieść o hienach, szakalach, „pożeraczach padliny” otoczonych powszechną wzgardą. Lecz oto uważne spojrzenie zoologów ujawnia nam inną stronę ich egzystencji: czułą troskę o potomstwo, gotowość do wzajemnej pomocy, ofiarność i poświęcenie w obronie drugiego osobnika. Lavick-Hudollowie potrafili wyodrębnić wśród tych zwierząt indywidualności o różnych cechach: odważną „Lady Astor” i „Krwawą Mary”, wzruszającą „Beczkę”, zawziętego „Nelsona”, zabawną „Pstrokatkę” i małą dzielną „Sindę”. Każda żywa istota jest jedyna w swoim rodzaju i posiada święte prawo do tej „inności”; do niepowtarzalności.

To nasze dzisiejsze zainteresowanie zwierzętami można uważać za ekstrawagancję; można też doszukiwać się w nim nowego porywu humanizmu i obudzonej wrażliwości. Sądzę, iż o tym właśnie traktuje film Rostockiego.

Zgoda, jest to film o psie. Ale Biały Bim jest w istocie niezwykły. Stwierdzamy w nim obecność owych cech żywej, nie stłumionej wrażliwości, chciałoby się rzec - humanizmu. Oczywiście dzisiejszy cywilizowany człowiek nie będzie na ogół przejawiać tak otwarcie jak Bim swoich uczuć; nie będzie rzucać się w rozpaczy na lekarzy i w stronę łóżka z chorym Iwanem Iwanowiczem (Wiaczesław Tichonow), którego za chwilę zawiozą do szpitala. Człowiek stłumi rozpacz, nie ujawni jej, skryje w sobie. Nie pobiegnie za karetką pogotowia, nie będzie dniami i nocami wyglądał na zajeżdżające pod dom samochody, nie pomknie w końcu aż do utraty tchu za pośpiesznym pociągiem uwożącym bliską osobę. Ale Bim jest tylko psem i nie znane są mu cuda współczesnej techniki, ułatwiającej ludziom życie; ma tylko jedno serce i szybko biegnące psie nogi. Ale to, co ma, poświęca z całą swoją psią ofiarnością.

Bieg Bima za pociągiem. Ileż w nim pierwotnego, dzikiego piękna. Gdybyśmy potrafili, gdybyśmy - my, ludzie - chcieli tak pędzić za kimś drogim, kto może nas opuścić już na zawsze!

Nie chodzi o sentymentalne nawoływania do utopii, do powrotu do natury. Ale ten obraz psiej wierności wyraża tęsknotę, tęsknotę autorów filmu „Biały Bim Czarne Ucho” za prostolinijnością uczuć i emocji, tak wyraziście i przejmująco wyrażoną za pośrednictwem „bohatera”. Bo też Białego Bima możemy śmiało nazwać bohaterem. Nie możemy naiwnie zachwycać się „dojrzałością jego gry”. Wiadomo, wszystko to nie jest sprawą gry, lecz swoistej, wiecznej magii kina. Zagrało wszystko, co widzimy na ekranie. Mam na myśli całą kompleksową strukturę filmu, jego szczególny ton i klimat, jego ofensywność myślową. Ciekawe, że aktorzy niezupełnie ufrafili w ton tego utworu, co dziwi u takiego „aktorskiego” reżysera jak Rostocki.

Ważnym, może nawet najpiękniejszym elementem tego filmu jest obraz przyrody środkowej Rosji. Nawet w pejzażu arktycznym czy pustynnym odnajdujemy z reguły jakąś konkretność, skończoność. A tu - wszystko rozmyte, jakby ledwie zarysowane, lecz ileż w tych krajobrazach poezji, jaki spokój! Jak szeleszczą - zdaje się - dzwonią na wietrze czerwono-żółte więdnące liście! Jak bardzo udziela się nam płynące z ekranu wrażenie odwiecznego królestwa przepaścistych, wiecznie zielonych lasów! Z tego królestwa żywej przyrody wyeliminowano kiedyś zaledwie jedno ogniwo. I coś jakby w naturze zamarło, zepsuło się, wykoślawiło, czego nie sposób przywrócić. A przecież nie powinno tak być!

Taki jest właśnie sens filmu „Biały Bim Czarne Ucho”.

Walentina Iwanowa