Piękne morderstwa

„Dzieje grzechu” Żeromskiego pełne są naturalizmów. Ewa topi niemowlę i obserwuje, jak dziecko powoli tonie („Nachyliła twarz i szpiegowała oczami, co się dzieje. Ujrzała, jak płótno zwolna się rozwarło, niby kielich olbrzymiego kwiatu nakrapiany wielkimi placami czarnej krwi. Malutkie rączki podobne do pylników tulipana, prędko — prędko otwierały się i zamykały. Brzuszek wyprężył się. Małe kolanka zginały się raz w raz, coraz szybciej. Posłyszała żałosny krzyk, jakby podziemne stękanie”), później traci przytomność, a kiedy ją odzyskuje, chwyta „zmysłami wiadomość o tym, że głowa jej leży w kale". Żeromski nie oszczędza czytelnika. „Dzieje grzechu” Waleriana Borowczyka są wolne od wszelkich naturalizmów. I dobrze. Inaczej film byłby pewnie nie do zniesienia. Rzecz ma jednak i swoją drugą stronę.

Jedna z najlepszych sekwencji w filmie to scena zabójstwa Szczerbica. U Żeromskiego koncepcja tego epizodu jest bardzo klarowna. Miłość miesza się ze śmiercią. Szczerbie umiera w chwili najwyższej rozkoszy: „Nagle wśród tej rozkoszy poczuł, że się w jego piersi wbija szydło czy igła. Zimny, niezwalczony, radosny dreszcz przeleciał wskroś jego ciała aż do pięt. Drgnienie to zamarło. Igła zginęła, ból ustal. Radość cielesna poczęła wzmagać się, rosnąć, wznosić aż do najwyższej granicy... Nagle zachwiała się i jęła szybko gasnąć. Mrok napełnił się barwą żółtawą, w której pryskały modre iskry". Po tym poetyckim opisie przychodzą zwykłe naturalizmy. Szczerbic próbuje wymówić choćby jedno słowo i tylko „jakoweś mamlanie, jakby stękanie krowy wybrnęło spomiędzy warg. Chargot w piersiach jak przy krwotoku gruźlicy...”. Żeromski opisuje trud konania, później zaś doznania bohaterki. Ewa doświadcza obrzydzenia i odrazy, piersi rozpruwa jej „czkanie szlochów”, prześladuje ją obraz „rozwartych ust obok wielkiego palca u nogi". Borowczyk usunął wszystkie te rzeczy. W filmie Szczerbie gaśnie cicho i estetycznie wśród stylowych mebli, przy dźwiękach archaicznego patefonu. Trup, który jest jeszcze jedną piękną rzeczą wśród pięknych rzeczy.

Po raz drugi w niewielkich odstępach czasu oglądam zbrodnię pokazaną w ten sposób. W podobnym stylu scenę zabójstwa zrobił Bertolucci w konformiście. Jakaż tam była kolorystyka, jakież światło, ile baletowej wręcz rytmiki. I też stylizacja i żadnych naturalizmów.

Literatura ma wielką tradycję opisywania zbrodni. Najczęściej robiono to w manierze naturalistycznej. Sceny te pełne są charkotu, krwi, szamotaniny, jęków. Raskolnikow posługuje się siekierą, a nie strzykawką. Siekiera uderza i mózg się rozpryskuje.

Ta maniera jest być może nużąca i na pewno mocno zużyta. Kryje się jednak za nią postawa głęboko humanistyczna. Zbrodnia jest obrzydliwa, odrażająca, wstrętna. Raskolnikow igra abstrakcjami, zbrodnia natomiast jest konkretna. Tu wszystko musi być rzeczywiste. I mysie piski staruszki, i siwe włosy przylepione do siekiery, i krew pryskająca na twarz mordercy.

Kino współczesne jest naturalistyczne. Bez żadnej potrzeby pokazuje się dziś sceny, których kilkanaście lat temu nikt nie ośmieliłby się zrealizować. Stąd też najbardziej uczuleni jesteśmy na niebezpieczeństwa dosłowności. Okrucieństwo, brutalność, babranie się w odrażających szczegółach. Wszak obok naturalizmu w filmie dzisiejszym zaczyna się rozwijać nurt zupełnie przeciwstawny. Miast dosłowności — estetyzująca stylizacja, piękno obrazu, harmonia, poetycki rytm. Na razie mamy pierwsze próby, lecz nurt jest przyszłościowy i pod sztandarem mody retro będzie się gwałtownie rozwijał. I już widać, że wszystko to ma swoje niebezpieczeństwa. Bo rzeczy najbardziej odrażające pokazać można w piękny sposób.

Jak się wydaje, estetyzm jest tylko drugą stroną naturalizmu. W jednym wypadku zwycięża potrzeba szokowania widza, w drugim — kokietowania go tym, co piękne. I w jednym, i w drugim wypadku artysta zapomina o sprawach w wielkiej sztuce najważniejszych. O tym, że sztuka ma nauczycielskie przesłanie. Toteż to, co obrzydliwe, winno być obrzydliwe. Nawet za cenę piękna i harmonii.

JERZY NIECIKOWSKI