Kwestia Leloucha

Spytałem znajomego, który widział film wcześniej, co rzecz jest warta. Ano, jak to Lelouch — odparł sentencjonalnie z takim wyrazem twarzy, że nie śmiałem już pytać dalej. Wiadomo: Lelouch to Lelouch i kropka. Lelouch ma u nas opinię ustaloną. Jego nazwisko to synonim zręczności i pustki. Za tę pustkę atakowano go wielokrotnie i to z ogromną swadą. Pamiętam, że francuskiego reżysera próbował kiedyś bronić Jerzy Płażewski, ale i on przyznawał, że filmy Leloucha są puste. Na dobrą więc sprawę w kwestii Leloucha panuje mniej więcej pełna zgoda. Ponieważ na co dzień nie przepadam za poważnymi problemami, postanowiłem ostatni film Leloucha obejrzeć. I wszystko było, jak trzeba, „Szczęśliwego Nowego Roku” to film zręczny i pusty. Można by więc powtórzyć za Mętrakiem: „Lelouch nie stanowi problemu, ponieważ nie stawia żadnego problemu” i na tym sprawę zakończyć. Coś jednak jest na rzeczy. Przekora każe mi pytać, dlaczego francuski reżyser bywał tak często przedmiotem gwałtownych potępień? Ostatecznie filmów miałkich intelektualnie, jak dotąd nie brakuje.

Trzeba rzec, że francuski reżyser posiada wyjątkowy talent do prowokowania krytyki. Jakby mu na tym specjalnie zależało. W tym wypadku wygląda to tak: idę do kina, żeby zobaczyć Lino Venturę, którego bardzo lubię, film się zaczyna i widzę Trintignanta, którego bardzo nie lubię; przyszedłem, żeby zobaczyć „Szczęśliwego Nowego Roku”, tymczasem na ekranie idzie „Kobieta i mężczyzna". Oczywiście, wiadomo, o co chodzi. Zaraz się okaże, że mój ulubiony Ventura ogląda sobie film Leloucha, niemniej rzecz i tak jest irytująca. Dlaczego właśnie ten film, a nie jakiś inny? I myśl — zapewne prawdziwa — że francuski reżyser jest snobem, bufonem i zadufkiem, narzuca się sama. A jak tu lubić zadufka?

Lelouch niezmiennie demonstruje, że cieszy się bardzo dobrym samopoczuciem. Gdzie inni widzą rozdzierające duszę problemy, tam on powiada: nie ma sprawy, ja to załatwię. I rzeczywiście załatwia. Gdy w całym kinie, ba, w całej literaturze, bez przerwy mówi się o kryzysie miłości i braku porozumienia między ludźmi, on opowiada bajki o prawdziwych mężczyznach i prawdziwych kobietach, złączonych prawdziwą miłością. Kiedy wszędzie fabuła trzaska w szwach, on wymyśla zręczne historyjki. I gdyby przy tym wszystkim miał choć trochę wyrzutów sumienia Ale nie ma. Raczej ustawicznie podkreśla, że obrazy same mu się narzucają, a słowo nie stawia żadnych oporów. Postępuje tak, jakby mówił: pracuję szybko, łatwo i przyjemnie, bo jestem zdolny, bo jestem utalentowany, bo w ogóle fajnie jest.

Otóż to, obecnie nie lubimy takich.

Kiedy czytuje się szkice literackie Boya, uderza fakt, jak bardzo wielki tłumacz cenił łatwość. Constant całe życie trudził się nad rozprawami politycznymi, społecznymi, filozoficznymi i nic z tego nie zostało, został „Adolf”, rzecz przypadkowa, napisana dla wytchnienia, do której sam autor nie przywiązywał wagi. De Laclosa pożerały ambicje polityczne, do historii natomiast przeszedł dzięki „Niebezpiecznym związkom", które napisał dla zabicia czasu. W dorobku Diderota najlepsze są powiastki „Kubuś” i „Kuzynek”, a przecież Diderot stworzył je dla zabawy, nie troszcząc się nawet o to, żeby je opublikować. Itd., itd. Jeśli wierzyć Boyowi, w sztuce najlepsze bywa to, co powstało wskutek szczęśliwego trafu. Brak wielkich ambicji, beztroska, zabawa — oto źródła prawdziwie wielkich dzieł. Boy zdaje się nie mieć żadnych wątpliwości: to, co autentycznie wielkie, przychodzi łatwo.

Oczywiście, poglądy Boya to w znacznej mierze mitologia. Przy tym kryje się za nią pewna wizja sztuki. Boy, jak wiadomo, nie cierpiał romantyzmu i odpowiednio do tego romantycznej wizji artysty. Postać wychudzonego, bladego geniusza, który w krwawym znoju, wśród straszliwych cierpień duchowych wzbija się do absolutu, była mu całkowicie obca. My natomiast żyjemy w kosmosie poromantycznym i trudno nam uwierzyć, że prawdziwy artysta może robić ciężkie pieniądze, pracować łatwo i mieć niezupełnie poważny stosunek do życia.

Ot i cała tajemnica Leloucha. Nie tyle pustka jego filmów jest irytująca, ile fakt, że są drażniąco błyskotliwe. Za łatwo mu to wszystko przychodzi, za bardzo wierzy w swój dryg, zbyt mocno demonstruje wiarę w siebie i we władne zdolności. A to już trudno wybaczyć, bo w niebezpieczeństwie zaczynają się znajdować nasze najbardziej stereotypowe wyobrażenia, czym jest artysta.

Nie sugeruję wcale, że Lelouch to wybitny artysta. To zaledwie zdolny filmowiec. Z drugiej strony jednak nie oddawajmy sztuki wyłącznie w ręce pracowitych cierpiętników. Gdybyśmy wszyscy sądzili, że sztuka to coś, co przychodzi łatwo, mielibyśmy zapewne zdrowszą sztukę, a już na pewno zdrowy stosunek do sztuki.

JERZY NIECIKOWSKI