Money, money, money

KRAKSA („La più bella serata della mia vita“). Reżyseria: Ettore Scola. Wykonawcy: Alberto Sordi, Michel Simon, Charles Vanel i inni. Wlochy - Francja, 1972.

W kwietniu ubiegłego roku odbył się w Warszawie i Krakowie przegląd filmów szwajcarskich. Przyjechało wtedy dwóch młodych reżyserów — Simon Edelstein i Xavier Koller. Na konferencji prasowej, albo zaraz po niej, ktoś spytał, dlaczego nie robią filmów na podstawie utworów Friedricha Dürrenmatta. Odpowiedział — o ile pamiętam — Koller, że chętnie by robili, ale ten największy współczesny pisarz Szwajcarii każe sobie słono płacić. Realizują filmy w oparciu o sztukowany budżet; gdy się samemu pisze oryginalny scenariusz, to nie trzeba płacić.

Włoski producent Dino De Laurentiis ma dużo pieniędzy. Wykupił od Dürrenmatta prawa ekranizacji „Kraksy”.

We wszystkich utworach Dürrenmatta jest takie niezwykłe przełamanie. Zawsze zaczyna się oczywiście i realnie, potem następuje jakieś wydarzenie, także oczywiste i realne, które coś zmienia. Albo przenosi bieg spraw w jakiś inny wymiar, albo zdziera powłokę z wydarzeń i ukazuje je odmiennie. Może jedno i drugie. Dürrenmatt obnaża człowieka. W większości przypadków odsłonięte bebechy są mało budujące.

Po lekturze „Kraksy” Dürrenmatta:

Pewnego razu Alfredowi Trapsowi, agentowi firmy tekstylnej, po prostu nawalił samochód. Podróżujący agent dużej firmy jest kimś najbardziej oczywistym i realnym. Także czymś oczywistym i realnym jest niespodziewana awaria silnika. Tylko to potem. Więc dom ze starcami, którzy bawią się w rozprawy sądowe. Głupi komiwojażerze, po co wziąłeś sobie tak wszystko do serca i obwiesiłeś się w ogrodzie? Zepsułeś zabawę zdziwaczałym staruszkom, więc się zdenerwowali i w twoje zwłoki ciskali grudkami ziemi. A może samochód nie miał wcale defektu? Gdy się długo jedzie, wtedy różne obrazy i myśli pchają się same do głowy.

Po obejrzeniu filmu „Kraksa”:

— Pytasz, czy warto pójść do kina? Warto, jeśli nie ma kolejek przed kasą. Że z Dürrenmatta nic nie pozostało — no to co? Czy z pierwowzoru literackiego musi coś pozostać? W zamian są smaczki i udziwnienia. Trochę archaiczne a bardzo oklepane. Na przykład: w jednej osobie anioł śmierci na hippisowskim motocyklu, zagadkowa kelnerka i symboliczna zwida senna. Willa ze starcami przemieniła się w ekskluzywny hotel, gdzie „skazany” sam płaci za „proces” à la carte. I muzyczka z efektami. Ale to to ogląda się dobrze. No i w roli głównej niezawodny Alberto Sordi. Aktor o gębie stuprocentowego Włocha. Ależ tak, warto pójść do kina.

W miesiąc później:

— Pytasz o „Kraksę”? Oczywiście, pożyczę ci. Ach, chodzi o film. Gra w nim Alberto Sordi. I co jeszcze? Zaraz, jest tam taka scena: czerwone ferrari wpada w przepaść. Pewnie użyli atrapy, bo to bardzo drogi samochód.

Po dłuższym czasie:

— Jest taki aktor o gębie stuprocentowego Włocha. Nazywa się Alberto Sordi. Między innymi grał w „Kraksie”.

ALEKSANDER LEDÓCHOWSKI