Aleksandra zwana Szurką

Sala wiejskiego klubu, występy objazdowego cyrku. Pospolita chałtura; dla tych widzów jednak autentyczne przeżycie. Ale taneczną ewolucję przerywa nagłe poruszenie na sali. — „To ta, co zabrała mi męża!” — woła młoda kobieta energicznie przepychająca się z trojgiem dzieci w stronę estrady.

Tak rozpoczyna się „Wybacz i żegnaj” Witalija Mielnikowa, w ten sposób zawieramy znajomość z Aleksandrą, graną przez Ludmiłę Zajcewą. To dopiero trzecia rola aktorki (pamiętamy ją jako sierżant Kirianową z „Tak tu cicho o zmierzchu”), jakże jednak brawurowa, jakże głęboko zapadająca w pamięć. Zajcewa — jak sama powiada — dopiero w tym filmie „otworzyła się” w pełni, nasyciła postać cechami własnej osobowości, ujawniając wielką skalę aktorskiego przeżycia.

Jej Aleksandra przemawia do widza przede wszystkim duchową kulturą, głębią uczuć, ludową mądrością. Jest to charakter silny i zdecydowany. Temperament i dynamika działania, dziewczęca — mimo, iż to już kobieta dojrzała — skłonność do żartów, sąsiadująca z dużą wrażliwością, skupieniem i liryzmem. Nad wszystkim jednakże dominuje wyczulony instynkt kobiety-matki, która broni swego domowego ogniska. Broni w godzinie ciężkiej próby. Mąż-lekkoduch w poszukiwaniu „sensu życia” porzucił rodzinę, odszedł do miasta i niczym „chwast stepowy” zaczął przenosić się z miejsca na miejsce. Aleksandra, prosta kołchoźnica, „baba, którą rąb toporem", jak pisze o podobnych jej poetka Julia Drunina, nie załamuje rąk, nie rozpacza, lecz z godnością przyjmuje na siebie cały ciężar obowiązków i trud wychowania dzieci. Gotowa jest dla nich zrezygnować z własnego szczęścia.

Nie była to rola łatwa, film Mielnikowa miesza bowiem gatunki i konwencje. Sekwencje typowo komediowe sąsiadują z dramatycznymi, wodewilowa błazenada z przejmującym liryzmem i gorzką refleksyjnością. Trzeba mieć duże doświadczenie aktorskie, ażeby w tej wielości tonów nie zagubić naczelnej idei postaci. Zajcewa zastąpiła doświadczenie instynktem, wychodząc z czyhających na nią pułapek obronną ręką. Przekonywająco zagrała zarówno sceny humorystyczne, oparte na ruchu, żywiołowości, żartobliwym dialogu, jak również te, w których dominuje skupienie i liryzm. Można powiedzieć, że nastąpiła wręcz identyfikacja aktorki z kreowaną postacią. Gdyby sporządzić rejestr gestów, mimiki, wszystkich mikrodziałań aktorskich, okazałoby się, że nie ma wśród nich niczego, co nie służy pogłębieniu charakterystyki Aleksandry.

Znamienne dla aktorskiego stylu Zajcewej są sekwencje szybko następujące po sobie, a utrzymane w odmiennych tonacjach. Oto szczęśliwa. zakochana w nowym wiejskim milicjancie, obdarowuje go haftowanym ręcznikiem i w objęciach ukochanego recytuje wiersz o miłości. Liryzm tej sceny niweczą jednak słowa mężczyzny: „Nie mamy prawa”. Szurka wybiega na ulicę, kamera prowadzi ją w półzbliżeniu. Idzie szybko, lekko pochylona, z opuszczonymi ramionami, przybita. Ale kiedy pozdrawiają ją sąsiedzi, dziewczyna prostuje się, uśmiecha. I nagle sytuacja nowa, w której nie ma już miejsca na smutek, na rozpamiętywanie klęski. W sekwencji wartkiej, pełnej ruchu, wesołości i muzyki, Szurka załatwia sprawę skrzywdzonej przyjaciółki i miejscowego „pożeracza serc”, któremu przybić można wreszcie w dowodzie stempelek „żonaty”. A potem kolejna zmiana nastroju: smutny powrót do domu i spotkanie z siedzącym na schodach mężem, którego już nie kocha.

„Zajcewa — napisał jeden z krytyków radzieckich — naturalnie i lekko przechodzi od wesołego rytmu wiejskiej czastuszki do tonacji poważnej, pełnej dostojeństwa i prostoty”. Tę charakterystykę stylu aktorskiego Ludmiły Zajcewej należy uzupełnić oceną wyniku jej pracy: jesteśmy przekonani o życiowej i artystycznej prawdzie postaci.

EDWARD PAWLAK