Sztuka plakatu filmowego

Na międzynarodowej wystawie plakatu parę miesięcy temu w Wiedniu graficy polscy zdobyli kilkanaście zaszczytnych dyplomów honorowych, m. in. za plakaty filmowe. Przeszło jedną trzecią eksponatów na niedawnej wystawie plakatu polskiego w Pradze stanowiły plakaty filmowe. Niezwykle pochlebne głosy krytyki czeskiej nie są tylko zdawkową grzecznością, wysoki poziom plakatu polskiego oceniła także krytyka radziecka w czasie wystawy wiedeńskiej, choć niektórym artystom-grafikom zarzucano pewne naleciałości formalistyczne.

Fakt, że plakat filmowy zajmuje tak poważną pozycję w naszej powojennej grafice i że mimo znacznych trudności technicznych, spowodowanych zniszczeniami wojennymi w przemyśle drukarskim, wszedł w okres najlepszego rozwoju, jest niewątpliwie w znacznej mierze zasługą polityki artystycznej „Filmu Polskiego". Znikły u nas zupełnie tak silne w krajach zachodnich wpływy straszliwego kiczu amerykańskiego: olbrzymich płacht, krzyczących roznegliżowanymi girlsami i zupełnym brakiem dobrego smaku. Nie przejęliśmy też nic z plakatu angielskiego, barokowego, przeładowanego, bardzo często chaotycznie komponowanego. Kilka mocnych indywidualności artystycznych (Henryk Tomaszewski, Tadeusz Trepkowski, Eryk Lipiński, Wojciech Zamecznik) potrafiło stworzyć samodzielny, charakterystyczny styl polskiego plakatu filmowego, którego może jedną z najbardziej istotnych cech jest współgranie litery z kompozycją w nierozerwalnej jednolitej całości. Zwłaszcza Henryk Tomaszewski doprowadził ten styl do doskonałości; jego plakat „Obywatela Kane" przy pomocy niemal samej tylko litery świetnie oddal atmosferę filmu.

Podobny do naszego plakatu gatunek pielęgnowany jest tylko przez nielicznych grafików wysokiej klasy, np. Colina we Francji. Nie jest to zwykła, sztampowa kompilacja paru bardziej sensacyjnych fragmentów filmu i sporządzenie z tego reklamowego, bezwartościowego afisza, lecz często doskonałe artystyczne opracowanie pomysłowej koncepcji, wynikającej z treści filmu (czasem będzie to trafny lub dowcipny symbol), w ramach ściśle odrębnej dyscypliny graficznej plakatu, tylko jemu właściwej.

Z niezrozumienia czy niewłaściwej interpretacji istoty sztuki plakatowej wynikły pewne nieporozumienia między zamawiającym i twórcą, nieporozumienia, których skutki nie dały na siebie długo czekać — ujrzeliśmy je na słupach reklamowych w postaci niedobrych plakatów, jak np. „Rzym, miasto otwarte", „Renegat", "Słońce wschodzi". Świadczyło to, że w słusznej polityce artystycznej „Filmu Polskiego" zdarzają się pewne niedociągnięcia. Bo nieistotne były względy oszczędnościowe, które spowodowały okrojenie plakatów do wąskich, nieczytelnych, a więc niespełniających swej roli pasków. Nieistotne często są także obawy przed niezrozumieniem zwięzłej, lakonicznej syntezy treści, która przecież warunkuje istnienie prawdziwego, oczywiście, plakatu. Bo skróty myślowe, uproszczenia, umowność symbolu, prawo do nienaturalistycznej konstrukcji elementów — to pewne zasadnicze cechy języka tej odrębnej gałęzi sztuki, jaką powinien być plakat.

W interesie upowszechnienia kultury niedobre plakaty powinny zniknąć z gablot kin. Polski plakat filmowy nie może utracić zaszczytnej pozycji, jaką zajął w rozwoju naszej grafiki. Jeżeli krąg grafików, zajmujących się plakatem filmowym, jest zbyt mały, należy go rozszerzyć, poszukać nowych sił. Znajdą się na pewno.

JAN LENICA